Jako fan Apoptygmy nie mogłem sobie przepuścić tego koncertu. Zespół jak parę innych dyskotekowych kapel wypłynęła w nurcie dark nie grając w zasadzie nic mrocznego. Prawdopodobnie w innym nurcie wypłynąć by się jej nie udało. Całe jednak szczęście, bo gdyby nie tego typu odskocznie wszyscy byśmy się już dawno pocięli. Takie miłe odmiany pozwalają się trochę pobawić, zamiast stać na koncercie i robić mniej lub bardziej inteligentne miny lub też machać głową.
Die Toten Hosen to taki zespół, którego wstyd nie znać. A jeszcze większym wstydem jest nie posiadanie na koncie choćby jednego ich występu na żywo. W moim osobistym rankingu zespołów dotąd niewidzianych ekipa Campino zajmowało dość wysoką pozycję, zatem jak tylko nadarzyła się okazja żeby zobaczyć charyzmatycznych Niemców na scenie - musiałam z niej skorzystać. Zanim jednak w Stodole pojawiła się ekipa z Düsseldorfu wystąpił nieznany mi zupełnie support w postaci grupy o "trudnozapamiętywalnej" nazwie Heroes Get Remembered. Był to występ tak przeciętny, tak zwyczajny i tak panowie chcieli być fajni, że aż nie chciało się tego oglądać ani słuchać.
Nie wiem, jak i kiedy do tego doszło, ale kilka lat temu stwierdziłem
znajomość nazwy Frontside u osób niemających o cięższym metalu bladego
pojęcia. W czasie owym moje zainteresowanie tą kapelą było już bliskie
zeru, zupełnym ignorantem jednak nie jestem, postanowiłem więc
sprawdzić, co ekipa Demona reprezentuje sobą obecnie. Zaczęło się od małego zamieszania organizacyjnego. Bezpośrednio przed
muzyczną częścią wieczoru w "Firleju" odbywał się wernisaż zajmującego
się m.in. fotografią koncertową Damiana Chrobaka, autora zdjęcia z
okładki biografii Dezertera (sympatyczny typ, więc nie wspomnę, czyje
nazwisko przekręcił, myląc je z nazwą jednej z wrocławskich ulic).
Poznański koncert Shrinebuilder był
niewątpliwie dużym wydarzeniem niszowej i marginalizowanej w Polsce
sceny sludge/stoner/doom. Jestem pewien, że żadna z osiemdziesięciu
osób, które poddały się mocy gitarowego riffu w ten sobotni
wieczór, nie trafiła do klubu przypadkowo. Dotarli ludzie, którzy
kochają wolne, masywne i tłuste brzmienia, gdzie nikomu nigdzie się
nie spieszy, a to, że grasz solówki najszybciej na świecie, nie ma
żadnego znaczenia.
Finowie z genialnej Apocalyptici, mimo wszelkich przeciwności losu, zamknięcia Eskulapa, a co za tym idzie, braku supportu, zagrali genialny koncert w poznańskim Zamku. Bilety zostały wyprzedane, a tłumy fanów radośnie bawiły się przy dźwiękach wiolonczel. Brak Livingston był co prawda odczuwalny, ale mimo wszystko koncert był świetny, bardzo energetyczny i każdy wyszedł zadowolony, aczkolwiek z lekkim niedosytem.
Warunki pogodowe jak na taki koncert były wręcz idealne - o ile przed
samą Warszawą świeciło słońce i między miarowym turkotaniem kół
wlokącego się niemiłosiernie pociągu linii Gdynia-Warszawa dało się
jeszcze słyszeć świergoczące ptaszęta, o tyle sama Warszawa przywitała
nas mgłą i nieprzyzwoitą wręcz piździawą. Nabrawszy więc w płuca
ożywczego smogu przepchaliśmy się, ja i mój kumpel Grzech, przez
śmierdzące rozmaitymi fast foodami (jak również nieodłącznymi
konsekwencjami tychże, deponowanymi w dworcowych zaułkach przez co mniej
pruderyjnych podróżnych) dworcowe kazamaty prościutko na Aleje
Jerozolimskie, gdzie, nie licząc kilku starć z żądnymi drobnych żulami,
wpakowaliśmy dupska do autobusu 105 i pojechaliśmy raźno ku warszawskiej Progresji.
Trasa Rebellion Tour Vol. II bezsprzecznie należy do najważniejszych rodzimych wydarzeń koncertowych tej jesieni. Głównym powodem wysokiego zainteresowania trasą jest fakt, że w roli headlinera występuje Decapitated, który po 3 latach muzycznego niebytu powrócił do metalowego światka. Pytanie brzmiało, czy w nowym składzie Vogg będzie w stanie wskrzesić ducha zespołu i wycisnąć z niego spontaniczność jaką czarowali przed kilku laty. W poniedziałkowy wieczór, 18 października miałem okazję przekonać się o aktualnej dyspozycji najlepszego moim zdaniem deathmetalowego tworu jaki powstał w kraju. Zanim jednak to nastąpiło, zebrana publiczność mogła bawić się przy dźwiękach supportów, którego tego wieczoru, jak i na całej trasie były Nerve, Nammoth, Vedonist, Christ Agony oraz Hate.
No i, motyla noga, po raz już bodajże trzeci w tym roku przedziwne
czynniki związane z tą przeklętą ziemską grawitacją, która złośliwie
spowalnia człowiecze ruchy (szczególnie wtedy gdy chce istota poczciwa
na koncert zdążyć), nie dane mi było zobaczyć maestro Jelonka na żywo. Na szczęście głównym celem mojej wizyty w klubie Wytwórnia, było
zobaczenie folk-metalowego Eluveitie, także dość szybko przełknąłem
gorycz i w oczekiwaniu na galijskojęzycznych Szwajcarów, koiłem swe
nerwy podziwiając występ Godnr.universe!... który to zespół, jak się
okazało, jest pobocznym projektem piękniejszej części Eluveitie - Anny
Murphy i Meri Tadić.
Grać ciężką muzykę instrumentalną nie jest łatwo. Całkiem nieźle robią
to Pelican, ale pierwsze miejsce w tych zawodach należy się
bezsprzecznie Red Sparowes. Niedawno, po kilkunastu latach działalności,
spokój dali sobie Isis. Kapela wybitna, ale są już świetni następcy.
Członkowie zespołu od zawsze mieli coś na boku i ze sceny znikać nie
zamierzają. Bryant Clifford Meyer już od 2003 roku udziela się w Red
Sparowes. Początkowo w składzie był też inny Isis-owiec Jeff Caxide,
oraz związany z Neurosis Josh Graham. W 2010 roku już ich nie ma w
szeregach, ale kapela zupełnie nie straciła inwencji twórczej i
wyobraźni. Trzeci long-play „The Fear Is Excruciating, but Therein Lies
the Answer” przyniósł bardzo dobry materiał. Trzy koncerty, które Red
Sparowes zagrali w Polsce we wrześniu, zapowiadały się niezwykle
interesująco.
Mając świadomość, że czwartkowy wieczór mam wolny, zdecydowałem się odwiedzić poznański klub Reset, aby zobaczyć na żywo jednego z przedstawicieli nowej fali thrash metalu - kanadyjski Riotor. Choć Kanada kojarzy mi się głównie z technicznym graniem (Gorguts, Cryptopsy, Ion Dissonance, Martyr, Unexpect), to miałem świadomość, że tego wieczora będę miał do czynienia z muzyką niekoniecznie wymagającą.
Plaża nad Wisłą, piękny jeszcze letni, choć już wrześniowy wieczór i cztery formacje na scenie: kielecki Jelonek, norweska Sirenia, niemieckie In Extremo i Edguy. 11 września plaża miejska w Płocku stała się areną mocnych muzycznych wrażeń. Rock, gothic metal, power metal i wiele pokrewnych im gatunków zakrólowały na scenie.
Pewien koncert w pewną piątkową czerwcową noc w scenerii pewnego pięknego polskiego zamku z pewnym wyjątkowym szwedzkim zespołem w roli głównej był niezapomnianym wydarzeniem. Tym pewnym zespołem - gwiazdą wieczoru - był oczywiście Sabaton, czyli zespół, którego nie trzeba nikomu przedstawiać, tak wielką popularność zyskał już sobie w Polsce. Coat of Arms Malbork Feast to jednodniowy festiwal z klimatem - w scenerii krzyżackiego zamku w Malborku tłumy fanów ciężkiego brzmienia zebrały się wieczorem 4 czerwca, aby wysłuchać utworów z najnowszego albumu grupy zatytułowanego "Coat of Arms". Oprócz szwedzkiej grupy zagrali także: lokalna formacja Lont, heavymetalowa grupa Turbo oraz Blaze Bayley - zespół byłego wokalisty Iron Maiden. Ale po kolei.
Gość nazywa się Tim "Ripper" Owens. Co należy do tego dodać? Według mnie
- nic. Dlatego wkurza mnie, że chyba w każdej reklamie koncertu, oprócz
oficjalnego plakatu, musiano dopisać w nawiasie "ex-Judas Priest", a co
ambitniejsze jednostki potrafiły nawet dorzucić do tego zdjęcie zespołu
z Robem Halfordem na wokalu. W ten sposób można zrobić z Rippera kogoś w
stylu Paula Di'Anno, który do końca życia będzie "ex-Iron Maiden". Jako
fan Priestów Tim pewnie by się nie obraził, ale na koncert wybrałem się
dlatego, że on sam jest dla mnie wystarczającą marką.
Marduk kocha Polskę, przyjeżdża do nas często i gęsto. Fanów ma
lojalnych, jak na wyznawców black metalowego kultu przystało. W tym roku
Mardukowi stuknęła druga dycha. Nadarzyła się więc wspaniała okazja, by
spojrzeć na zespół z pewnej perspektywy. Trasa The Great Northern War Tour 2010 miała dwa przystanki w naszym kraju - ja wybrałem ten pierwszy - na dobry początek nowego roku szkolnego, choć czasy takowe mam dawno za sobą.
Komentarze amorphous : I foty: http://www.darkplanet.pl/gallery/gallery/9914
rozbit : mnie się koncert podobał choć przyznaje, że największe wrażenie...
yggdrasil : To mój Drugi koncert Marduka. Z Vaderem był zajebisty koncert teraz też...
Jest w Ameryce kilku czarnoskórych obywateli, na których mówię
"Kolorowi" i wbrew temu, co ktoś przewrażliwiony na punkcie politycznej
poprawności mógłby pomyśleć, robię to z sympatii. Ludzie owi tworzą
równie stary jak ja, tylko bardziej utytułowany, zespół o inspiracjach
tak rozmaitych, że jego twórczość wstępnie nazwę po prostu muzyką.
Muzyka to natomiast coś, co lubię najbardziej.
W dzieciństwie symbolami - bo nie znałem chyba jeszcze w pełni znaczenia
słowa "ikona" - hałaśliwego grania, których nazwy poznałem wcześniej
niż muzykę, były dla mnie Nirvana, Metallica, Sepultura i Depeche Mode.
Zanim dałem tym zespołom szansę wzbogacić mój świat, większość z nich
przeszła poważne zmiany ujmujące im dawnego blasku. Od tamtej pory
minęło kilkanaście lat, jednak co mi się wryło w mózg, już tam zostało.
Sepultura we Wrocławiu? Po co pisać zachęcający wstęp, gdy sama nazwa
jest wystarczająco głośna?
W dniach od 12 do 14 sierpnia odbyła się XV jubileuszowa edycja Brutal Assault. Festiwal, który bez wątpienia jest jedną z największych tego typu imprez w Europie Środkowej, zgromadził w twierdzy Josefov muzyków światowej klasy. Tło całego przedstawienia tworzyli złaknieni dobrej zabawy fani ekstremalnego grania i setki tysięcy cegieł gotowych na przyjęcie zmasowanego ataku. Brutalowa przygoda rozpoczęła się w piękny wtorkowy wieczór w stolicy
Wielkopolski. Chwile po północy gnijąc w brutalowym busie, w pełnym
rozluźnieniu wspólnie z towarzyszami podróży roztaczaliśmy wizję ponurej
zabawy.
Komentarze Viol_Ence : nie zapominaj o Sex on the beach i langoszach ;p oraz lux-toi-toi'u ;]...
Benjamin_Breeg : nie zapominaj o Sex on the beach dobry drink
minawi : Ja także wiele zespołów nie widziałam, (kapiele w rzece w czasie de...
8 sierpnia w krakowskim klubie Rotunda miał miejsce koncert zespołów Converge, Kvertelak, Gaza oraz Kylesa. Niestety na
pierwsze dwie grupy - czyli norweski Kvertelak i Gazę nie udało nam się zdążyć, w wyniku pewnych perturbacji podróżniczych. Zacznę zatem od występu
Kylesy, którą można było już zobaczyć w tym roku, w naszym kraju, podczas drugiej odsłony Asymmetry Festivalu. Muzyka prezentowana przez ten zacny band najczęściej jest
określana jako sludge a ich twórczość chwilami porównywana jest do dokonań Mastodon.
No cóż, przyszła pora na podsumowanie i ocenę tegorocznego Castle Party
Dark Independent Festival w Bolkowie. Przyznaję, że długo się zbierałam
do sklecenia więcej niż kilku słów... niezadowolenia z tegorocznych
wydarzeń. Oczywiście nie zabrakło tu zdań pochwały i zadowolenia, bo w
sumie nie było tak źle, ale... niestety... brak na braku brakiem
poganiał.
Po pierwsze – muzyka. Zabrakło gwiazd – jak to podsumowała jedna z moich
towarzyszek (skądinąd w przepięknym różowym irokezie na głowie!), to
był najdroższy koncert Behemotha w jej życiu, bo tylko oni zasługiwali
według niej na miano „gwiazdy”.
Po drugie – ludzie. Zabrakło tłumów, które od lat dokonywały zmasowanego
najazdu na Bolków, siedząc, leżąc, przechadzając się, tańcząc, jedząc i
pijąc w każdym możliwym miejscu miasteczka.
Komentarze antykrista666 : oj bardzo, bardzo warto:D
HardKill : Co za pytanie :) pewnie że warto,zdecydowanie warto http://w...
GothicGirl92 : chętnie bym pojechała, tylko trochę drogo ... jak wrażenia ogólnie....
24 i 25 lipca na terenach Tanzbrunnen odbyła się kolejna edycja Amphi Festiwal - cyklicznego festiwalu dark independent organizowanego nieprzemiennie w niemieckiej Kolonii od 2005 roku. Tym razem obsada przedstawiała się jeszcze bardziej obiecująco niż w poprzednich latach, zatrali między innymi And One, Anne Clark, Blutengel, Funker Vogt, Nachtmahr, Project Pitchfork czy Skinny Puppy.