Mając świadomość, że czwartkowy wieczór mam wolny, zdecydowałem się odwiedzić poznański klub Reset, aby zobaczyć na żywo jednego z przedstawicieli nowej fali thrash metalu - kanadyjski Riotor. Choć Kanada kojarzy mi się głównie z technicznym graniem (Gorguts, Cryptopsy, Ion Dissonance, Martyr, Unexpect), to miałem świadomość, że tego wieczora będę miał do czynienia z muzyką niekoniecznie wymagającą.
Występy wstępnie zaplanowane na 19.00, zgodnie z przewidywaniami rozpoczęły się z blisko godzinnym opóźnieniem. Jako pierwsi na scenie pojawili się muzycy poznańskiego Terror Tactics. Piątka młodych ludzi zaprezentowała blisko 50-minutowy materiał, który najłatwiej byłoby porównać do dokonań Sepultury z okresu "Beneath The Remains", tyle, że w nieco ambitniejszym wydaniu. Nie dość, że grupa nastolatków prezentowała się na scenie nad wyraz dynamicznie to widać było, że muzycy grali z wielkim przekonaniem i wiarą, że to co tworzą jest dobre. Bo rzeczywiście tak jest i było to słychać tego wieczora. Dość nielicznie zgromadzona grupa fanów reagowała entuzjastycznie robiąc stosowny młyn pod sceną. Nic więc dziwnego, że młodzi grajkowie dali brawurowy występ zachowując się jak starzy, sceniczni wyjadacze.Po dobrych 20 minutach przerwy na scenę wkroczył szczeciński kwartet z Wishmaster. Nigdy przedtem nie miałem okazji zobaczyć tej formacji na żywo, ale wiem, że po tym co zobaczyłem tego wieczoru, będę miał ją na oku. Grupa zaserwowała 35-minutową porcję melodyjnego black/death metalu w stylu Dissection. I może nie byłoby w tym występie niczego nadzwyczajnego, gdyby nie to, że członkowie mieli naprawdę świetne pomysły na swoja muzykę. Wysmakowane, chwytliwe riffy, świetne zmiany tempa, soczyste melodie, wyrafinowane solówki - te wszystkie elementy sprawiły, że Wishmaster stał się moim faworytem tego wieczoru. Tymczasem publika nie zwalniała tempa rzewnie szalejąc pod sceną.
Na gwiazdę wieczoru nie trzeba było długo czekać. Kanadyjczycy z Riotor szybko opanowali niewielką scenę i zaserwowali porcję prymitywnego, jadowitego thrash metalu w stylu pierwszych płyt Kreator. Ucztą dla ducha ta muzyka nie była, ale energia bijącą ze sceny i soczyste gestykulacje wokalisty urodą imitującego Michaela Jacksona sprawiły, że nie tylko moja łysinka radośnie moshowała pod barierkami. Grupa skupiła się głównie na graniu materiału z ostatniego wydawnictwa "Fucking Metal", choć nie zabrakło kilku starszych numerów. Występ był w sumie dokładnie taki jak się spodziewałem - zero finezji, po prostu czysta energia, dzicz i żywioł.
Lokal opuściłem bardzo mile zaskoczony i wielce zadowolony, że miło spędziłem wieczór. Okazuje się, że nie potrzeba na scenie wielkich nazw, aby dobrze się bawić. Tego wieczoru dane mi było usłyszeć trzy wielce obiecujące zespoły, którym wróżę przyszłość w różowych barwach. Każdy z nich zaprezentował innych rodzaj muzyki, lecz każdy z nich dał z siebie bardzo wiele na scenie. Oby więcej takich koncertów.