Grać ciężką muzykę instrumentalną nie jest łatwo. Całkiem nieźle robią
to Pelican, ale pierwsze miejsce w tych zawodach należy się
bezsprzecznie Red Sparowes. Niedawno, po kilkunastu latach działalności,
spokój dali sobie Isis. Kapela wybitna, ale są już świetni następcy.
Członkowie zespołu od zawsze mieli coś na boku i ze sceny znikać nie
zamierzają. Bryant Clifford Meyer już od 2003 roku udziela się w Red
Sparowes. Początkowo w składzie był też inny Isis-owiec Jeff Caxide,
oraz związany z Neurosis Josh Graham. W 2010 roku już ich nie ma w
szeregach, ale kapela zupełnie nie straciła inwencji twórczej i
wyobraźni. Trzeci long-play „The Fear Is Excruciating, but Therein Lies
the Answer” przyniósł bardzo dobry materiał. Trzy koncerty, które Red
Sparowes zagrali w Polsce we wrześniu, zapowiadały się niezwykle
interesująco.
Wieczór otworzył występ jednoosobowego projektu z Belgii Head of Wantastiquet, który swoim delikatnym i niepokojącym brzmieniem wprowadził licznie zebraną publikę w nastrój odrealnienia. Set Paula Labrecque, związanego również z zespołem Sunburned Hand of the Man, to nietypowe połączenie gry na banjo i gitarze oraz psychodelicznych efektów wokalnych. Muzyk został pożegnany gromkimi brawami. Uwaga wszystkich była już skupiona wyłącznie na Red Sparowes.Koncertowi Amerykanów towarzyszyła projekcja filmu, który rewelacyjnie korespondował z post-metalowymi utworami. Na otwarcie poszedł "Buildings Began to Stretch Wide Across the Sky, And the Air Filled with a Reddish Glow" z pierwszej płyty. Od samego początku jasne było, że nie ma pudła. Przeludniona sala Pod Minogą bujała się w takt muzyki, jak statek kołyszący się na oceanicznych falach. Atmosfera i klimat tych niezwykle starannie dobranych dźwięków, wypełniły całą możliwą przestrzeń i zabrały nas w ponad godzinną podróż przez stratosferę, aż na orbitę okołoziemską i z powrotem. Greg Burns, który przez większą część koncertu wydobywał wspaniałą głębię z basówki, zasiadł również kilka razy do elektrycznej gitary hawajskiej, której brzmienie dodało wiele smaku. Andy Arahood, grający głównie na gitarze, dołożył swoje trzy grosze na klawiszach, a nad resztą elektroniki czuwał Meyer.
Zespół zaprezentował między innymi "As Each End Looms and Subsides" czy "In Illusions of Order" z ostatniego albumu oraz "Alone and Unaware, the Landscape was Transformed in Front of Our Eyes" z debiutu. Utwory swobodnie przechodziły z jednego w drugi, co nadało występowi charakteru symfonii, składającej się z poszczególnych części. Kapela zrobiła duże wrażenie niezwykłym zgraniem i doskonałym opanowaniem zawiłych struktur poszczególnych kawałków. Biorąc pod uwagę nastrój i reakcje publiki, można powiedzieć, że był to silnie emocjonalny i intymny kontakt z muzyką. Muzyką intrygującą i poruszającą.