Pod koniec stycznia islandzka, założona w 2006 roku formacja Bloodgroup, po raz drugi odwiedziła Polskę i zagrała cztery koncerty: w Warszawie, Krakowie, Wrocławiu oraz Poznaniu. Pierwszy krążek grupy, wydany w 2007 roku „Sticky Situation” otrzymał bardzo dobre recenzje, a zespół szybko został okrzyknięty jedną z najciekawszych, prezentujących ambitne popowe brzmienie, nowych grup z Islandii. Bloodgroup znani są już z tego, że ich koncerty są bardzo energiczne i potrafią szybko rozgrzać publikę do czerwoności. W krótkim czasie zdobyli w Polsce wielu fanów, więc na brak publiczności nie mogą narzekać.
Takie ogromne wydarzenie, jakim był tegoroczny Thrashfest, nie mogło ominąć w tym roku naszego kraju. Mimo tego, że nad tym koncertem wisiało widmo odwołania z powodu zawirowań wokół polskiego promotora, to jednak wszystko dobrze się skończyło i śląska ziemia raz jeszcze stała się prawdziwą mekką dla każdego szanującego się metalowca, a zwłaszcza thrashera.
Ledwie cztery miesiące minęły od koncertu bogów death metalu w katowickim Spodku, a już objawili się z powrotem w naszym wszechwierzącym kraju. W swojej bałwochwalczej wierze nie mogłem opuścić tego wydarzenia i w czwartkowy wieczór, parę minut po dziewiętnastej stawiłem się w Progresji aby celebrować to nabożeństwo.
26 listopada w poznańskim klubie Fabrika wystąpiła rockowo industrialna formacja Agressiva 69. W ostatnim czasie doszło w zespole do sporych zmian personalnych i obecnie grupę tworzą: Tomek Grochola, Jacek Tokarczyk, Robert Tuta i Filip Mozul. Agressiva 69 skończyła ostatnio nagrywać swój najnowszy materiał do płyty "Republika 69", na który składają się covery utworów polskiej legendy - Republiki. Poza tym muzycy zakończyli prace nad swoim dziewiątym albumem, zatytułowanym "UMMET", który łączy w sobie klimaty ambientowe i industrialne. Muzycy od zawsze czerpali inspiracje z wielu różnych gatunków muzycznych, nie zaniedbując jednak własnych idei i stylu.
Piątek, 25 listopada 2011 - to niewątpliwie będzie pamiętna data. Tegoż oto dnia deski krakowskiego Klubu Studio zaszczyciła thrashmetalowa legenda ze Szwajcarii - Coroner. I to właśnie występ tej formacji był dla mnie głównym celem podróży, zważywszy na fakt, że można było w sieci znaleźć szereg sprzecznych opinii co do jedynego jak dotychczas występu grupy na jednej z pierwszych edycji Metalmanii. Teraz więc nadarzyła się okazja aby zobaczyć - nie boję się użyć tego zwrotu - najlepszy tech/thrashowy zespół jaki widział ziemski padół. Pominę tutaj cała żenującą otoczkę związaną z katowickim występem grupy, ale bardzo się cieszę, że KnockOut Productions miał rękę na pulsie i upchnął Szwajcarów w line-upie w związku z nieobecnością As I Lay Dying i Septic Flesh.
Listopadowy piątek był ucztą dla miłośników nowoczesnych death metalowych brzmień. Niedawno odrodzone Decapitated zabrało ze sobą na dużą europejską trasę aż cztery zespoły. W Polsce miały miejsce trzy koncerty: w Warszawie, Krakowie i Poznaniu. Rola pierwszego rozgrzewacza przypadła kanadyjskiemu Archspire. Pochodzący z Vancouver kwintet, którego debiut "All Shall Align" ukazał się kilka miesięcy temu, za punkt honoru obrał sobie granie najbardziej zagmatwanego i arcytechnicznego metalu. Zapewne te dźwięki przypadną do gustu wielbicielom Origin, Necrophagist czy Despised Icon.
Rykarda Parasol, amerykańska wokalistka, kompozytorka i gitarzystka wystąpiła 22 listopada w poznańskim klubie Fabrika. Poznań był jednym z sześciu miast, w których artystka wystąpiła w ramach swojej listopadowej mini trasy po Polsce. Urodzona w San Francisco, Rykarda to córka szwedzkiej emigrantki i polskiego Żyda ocalałego z Holocaustu. Jej muzykę można porównać do twórczości PJ Harvey, Nicka Cave'a, Black Heart Procession czy Johnny'ego Casha, a artystka sama określa swoje mroczne i tajemnicze brzmienie, jako „Rock Noir”.
W bydgoskiej Estradzie zagrały w ostatni październikowy
weekend trzy zespoły: Forma, Thesis oraz gwiazda wieczoru Tides From Nebula. Tides From Nebula to niesamowity zespół, który zawsze wypełnia kluby do pełna a i tym razem fani kapeli nie zawiedli i na sali nie dało się wcisnąć nawet szpilki. Zanim jednak muzycy zjawili się na scenie publiczność starały się należycie rozgrzać supporty.
Jeden z najlepiej zapowiadających się poznańskich dni na
listopad tego roku. Wtorek, 8.11.2011 - koncert Crippled Black Phoenix w Blue
Note. Jako support dla tej post-rockowej super grupy organizatorzy
wybrali rodzime Obscure Sphinx. Zespół co prawda mieści się w zakręconej,
postowej stylistyce, jednakże na tle CBP wypada zdecydowanie ciężiej. Z tego co
udało się podsłyszeć w tłumie, dla niektórych aż za ciężko. Nie mogę jednak się z tym zgodzić, gdyż występy Obscure Sphinx na żywo bardzo lubię.
Po przesłuchaniu nowego albumu Nosowskiej zacząłem się nawracać na twórczość artystki. Przez lata trochę się kobieta zmieniła. W jej tekstach dostrzegam teraz jeszcze większą dojrzałość i coś jak poczucie spełnienia. Zdaje się też zwracać większą uwagę na naturę i płynący z niej spokój. Muzyka nastrojem dobrze się w tę tematykę wpisuje, więc - chociaż "8" na kolana mnie nie powaliło - poczułem potrzebę wybrania się na koncert i sprawdzenia, jak Kaśka prezentuje się na żywo bez zespołu, z którym zdobyła sławę.
Steven Wilson pojawiał się w Polsce już kilka razy wcześniej za sprawą koncertów zarówno podstawowego składu Porcupine Tree, jak i projektu pobocznego Blackfield, jednak dopiero teraz, tuż po ukazaniu się drugiej płyty solowej artysty, zaprezentował się pod własnym nazwiskiem z towarzyszącym mu zespołem muzyków. Na trasie koncertowej pod nazwą "Grace for Drowning Tour 2011" i podtytułem "An Evening with Steven Wilson" znalazły się dwa polskie przystanki - 20 października w Poznaniu i dzień później w Krakowie.
Kobiety w muzyce zawsze zwracają moją uwagę. Nie tylko ze względu na inną budowę ciała. Nie należę do tych, którym wiolonczelistki kojarzą się tylko z seksem. Tak naprawdę również twórczo kobiety w wielu przypadkach, np. Kittie lub Angela Gossow, od swoich kolegów po fachu się nie różnią. Jeśli jednak uwzględnić, jak rzadko się pojawiają w projektach innych niż orkiestra lub kręcenie tyłkiem do radiowego chłamu, zauważy się, że stosunkowo często pokazują charakter. Właśnie tego oczekiwałem po koncercie Julii Marcell.
Legenda polskiego metalu po dłuższej przerwie zawitała ponownie do
Poznania. "Biało-czarna", ostatnia płyta nagrana z Romanem Kostrzewskim,
wydana przez Kata na wiosnę tego roku, okazała się być strzałem w
dziesiątkę. Eskulap prawie po brzegi zapełnił się fanami mającymi duży
apetyt na heavymetalową ucztę.
Poznańscy fani Renaty Przemyk, obecnie jednej z najbardziej charyzmatycznych i rozpoznawalnych polskich wokalistek, mieli ostatnio okazję posłuchać i oglądać artystkę na żywo, w ramach trasy koncertowej Renata Przemyk z Zespołem. Wokalistka jest częstym gościem w Poznaniu, więc nie pierwszy raz mogłam podziwiać ją na scenie. Poznański koncert odbył się w sobotę 22 października w klubie Blue Note. W ramach repertuaru "The Best Of" mogliśmy usłyszeć nie tylko najlepsze i najpopularniejsze piosenki Renaty, ale również materiał z ostatniej płyty "Odjazd".
Organizacja koncertów In Flames
coraz bardziej mnie zadziwia. Jak zaskoczeniem było punktualne rozpoczęcie co
do sekundy poprzednich gigów, tak teraz przeszli samych siebie! Czeska ekipa z
X-Core zaczęła swój występ kilkanaście minut przed czasem, gdy większość ludzi
siedziała jeszcze przy barze, a na głównej sali było luźno aż pod samą scenę.
Zespół podjął wyzwanie pierwszego supportu i starał się rozruszać publikę,
skacząc po scenie oraz próbując raz po raz nawiązać kontakt ze słuchaczami. Odniosłem
jednak wrażenie, że nie tylko mnie nie porwały "corowe" brzmienia zza
południowej granicy. Po pół godzinie przyszedł czas na zmianę zespołów…
Naprawdę cieszę się, że są w naszym kraju takie kluby jak wrocławski Firlej, które goszczą, może nie najpopularniejsze, za to często trudne do ściągnięcia zza oceanu zespoły z kręgu alternatywnego ciężkiego grania. Jakiś czas temu warto było zostać świadkiem wizyty Amerykanów z Helmet, miniona sobota zaś należała do ich rodaków z (The) Melvins, którzy to we Wrocławiu dali pierwszy jak dotąd i jedyny koncert w Polsce przy okazji swojego tournee po Europie.
Zaczęło się, gdy lata temu zobaczyłem teledysk z trzema gośćmi grającymi nieprzeciętny thrash metal w stodole, wśród owiec. Było to "Honey Bucket" Melvins, a ja wiedziałem, że odkryłem coś godnego uwagi, zespół ze swoim własnym, wyzwolonym podejściem do muzyki, a do tego charakteryzujący się dystansem i poczuciem humoru. Nie pamiętam już, kiedy to dokładnie było, ale trzydziestoletnia kapela, guru grunge'owców i przedstawicieli paru innych gatunków, dotarła do Polski dopiero teraz, do Firleja nie mogło więc nie przywiać ładnego tłumu fanów gitarowego grania.
Nazwy na plakacie ładnie się dzieliły na dwie grupy. Można było iść na
Azarath i kapele z nim "spokrewnione" lub na Bulldozer, którego
członkowie mogliby być dla pozostałych ojcami. Na polskie supporty lub
na włoską legendę. Najlepiej zaś na jedno i drugie, bo przecież takie
zespoły miewają oddanych fanów, ale wrogów trzeba by im szukać daleko,
poza światem metalu. Pytanie o to, czy chcę się wybrać na ten koncert,
powinno więc się sprowadzić do prostej reguły. Lubię metal czy nie?
Tak się złożyło, że w niedzielny wieczór miałem okazję obejrzeć na żywo występ zespołu Hurts. Zespół, założony prze Theo Hutchcrafta i Adama Andersona, gra muzykę z gatunku new wave i synth pop, a znawcy tematu przyrównują jego twórczość do takich legendarnych już zespołów jak Depeche Mode czy Pet Shop Boys. Poznański koncert był częścią trasy promującej ubiegłoroczny, debiutancki krążek Brytyjczyków - "Happiness", z którego utwory "Wonderful Life" czy "Stay", szturmem podbiły światowe listy przebojów, przyczyniając się do zgarnięcia przez zespół kilku prestiżowych, branżowych nagród.
W jakże piękne wtorkowe popołudnie przyszło mi się wybrać do stolicy Małopolski – Krakowa na po raz pierwszy organizowany w naszym cudownym kraju Heidenfest. Czas spędzony w pociągu minął stosunkowo szybko w czym pomógł fakt, iż umilałem sobie podróż słuchając i niejako przygotowując się do koncertu muzyki, która miała się na nim pojawić.