Hasłem przewodnim tej edycji festiwalu może być tytuł utworu "Metal Is Forever". W tym roku od 15 do 18 lipca w czeskich Vizowicach królował niepodzielnie metal w jego najróżniejszych odmianach: heavy, thrash, power, black, death, gothic, symfoniczny. Nie zabrakło dinozaurów gatunku jak Manowar, oraz wybijających się dopiero młodych zespołów a wśród nich Rising Dream czy Euthanasia. Klimat festiwalu nieco przypomina ten "woodstockowy". Pełno ludzi,
namioty, zbiorowy prysznic pod gołym niebem, charakterystyczny zapach
wysuszonej ziemi i brudu. Ale to jednak nie Przystanek Woodstock - dużo mniej
ludzi, płatny wstęp, mniej chamstwa, a dzieciaki stanowiły niewielki procent publiczności.
Inwazja z Belgii - tak można krótko określić przyjazd trojga
zamieszkałych, choć niekoniecznie urodzonych, w sercu Europy DJ-ów do
Polski. I chociaż nasłuchałem się ostatnio teorii o tym, że muzyka
elektroniczna należy do najskuteczniej łagodzących obyczaje i uczących
tolerancji, wolę terminologię wojenną: byłem spragniony rytmicznych
salw, chciałem zostać podbity. Ale czy mogłem wiedzieć, czego dokładnie
powinienem był się spodziewać?
Pierwszy festiwal pod tą nazwą skupił 3500 fanów i po raz kolejny zagraniczni goście stali się częścią ważnego niemieckiego eventu. Tym samym narodził się nowy świetny festiwal - miejmy nadzieję, że cykliczny. Ponownie nasi sąsiedzi pokazali, jak z rozmachem robi się się profesjonalnie imprezy. Pisząc "profesjonalne" mam na myśli bez opóźnień, odwołań występów oraz w idealnym miejscu. Obok Wave Gotik Treffen , Amphi Festiwalu oraz M'Era Luny, E-tropolis ma szansę na stałe znaleźć swoje miejsce w kalendarzu alternatywnych wydarzeń.
AFI to amerykańska grupa pochodząca z Ukiah w stanie Kalifornia. Ich muzyczne korzenie wywodzą się zdecydowanie od punka, jednak w trakcie swojej prawie już 20-letniej kariery (zespól w 1991 założył Davey Havoc) ich muzyka przeszła przez cały szereg transformacji. Można by ją w obecnym stanie określić jako mroczna, bardzo introspektywną odmianę punk-core-rocka. Największymi inspiracjami, co znajduje dość widoczne odzwierciedlenie w charakterze otworów AFI, byli The Cure czy Ramones. Z łatwością możemy jednak usłyszeć mieszankę takich gatunków jak death rock, hard core czy emo/screamo.
Środowy wieczór, 2 czerwca A.D. 2010 – wigilia Bożego Ciała tym razem była świadkiem iście szatańskiej ceremonii, jaka miała miejsce na deskach poznańskiego klubu „U Bazyla”. W ramach szóstej odsłony festiwalu Death Dealers Fest stolica wielkopolski gościła hiszpańskich bluźnierców z zespołu Proclamation, któremu sekundowały formacje Doombringer, Goat Tyrant, Persecutor oraz Bestial Raids.
Że w rockowym zespole wystarczy perkusista i śpiewający gitarzysta,
pokazało już całemu światu The White Stripes. Na zdominowanej przez
kwartety scenie stanowi od tamtej pory mały ewenement. Lata później
wrocławskiej publiczności zaprezentowały się dwie grupy, które nie mają
na koncie kupy przebojów, ale udowadniają, że z takiego składu można
wydusić znacznie więcej, niż widać w mainstreamowych mediach.
28 kwietnia w klubie Dragon odbył się koncert dwóch wyjątkowych artystów. Swoją twórczość zaprezentowali wrocławski projekt audiowizualny Job Karma oraz angielski multiinstrumentalista i skrzypek Matt Howden, znany jako Sieben.
Gdy wszedłem do toalety, zbierający się właśnie do wyjścia z niej
mężczyzna w żółtej bluzie z udanym oburzeniem oznajmił mi, że zaraz
zaczynają koncert. Bez namysłu usprawiedliwiłem swoją wizytę przy
pisuarze właśnie przygotowaniami do obejrzenia występu. Rozmówcę
odpowiedź zadowoliła, a już kilka sekund później usłyszałem, jak wita
publiczność. Mogłem go jednak poprosić, żeby na mnie poczekał.
Zdecydowanie największy festiwal muzyki dark independent w Europie. Zdecydowanie najbogatszy repertuar. Liczba zespołów uświetniających to wydarzenie oscylowała w granicach 200. Wave Gotik Treffen powala rozmachem i różnorodnością atrakcji. Nie pozostawia miejsca na żadne "ale". Przestrzenie, w których odbywały się koncerty i imprezy były oszałamiające. Nie był to improwizowany teatrzyk gotyckich dzieci, tylko na wysokim
poziomie wydarzenie społeczno - kulturalne.
Komentarze Nathashah : Phantom@ kwestia gustu Klinkiem i This morn Ominą byś nie po...
Nathashah : lol XD musiałam przegapić, bo wyczekiwałam .___. a pod barem...
Phantom : Sprawdzałem kilkukrotnie skład na tegoroczny WGT i poza kilkoma perełk...
W ubiegłym roku odwiedziłam Wrocław w jeden z kwietniowych weekendów, aby uczestniczyć choćby częściowo w organizowanym wówczas po raz pierwszy – Asymmetry Festiwalu. Żałowałam, że termin imprezy nie jest bardziej dogodny a koncerty nie odbywają się ciągiem chociażby podczas długiego majowego weekendu. W tym roku – takie problemy nie miały miejsca i choć nie mogłam wziąć udziału w całości imprezy – to ciesze się, że miałam okazję ponownie obejrzeć występy kilku neurotycznych artystów.
Jak efektywnie zmieścić ośmiu muzyków na jednej małej scenie? O tym, a przede wszystkim o muzycznym rezultacie takiego zestawienia można było się przekonać uczestnicząc w koncercie Crippled Black Phoenix w poznańskim klubie Pod Minogą. Czwartkowy wieczór oraz następujący po nim weekend upłynęły pod znakiem post rocka, gdyż do Poznania zjechało się wówczas kilka znaczących formacji z tego nurtu (np. God Is An Astronaut czy Caspian), jednak występ CBP przyćmił jak dla mnie wszystkie pozostałe eventy.
"Majówka - tylko we Wrocławiu", "obowiązkowy przystanek dla wszystkich
fanów rocka" - tego typu slogany na portalach muzycznych od kilku
tygodni starały się dać mi do zrozumienia, że mieszkam w jedynym mieście
w Polsce, które ma coś do zaoferowania melomanom. Faktycznie, wybór był
niemały, a wśród reklamowanych atrakcji znalazł się jeden z
najbardziej, od lat wyczekiwanych przeze mnie koncertów - w ramach "The
Spring Session Festival Tour 2010" do naszego kraju zawitał dawno w nim
niewidziany Chris Barnes z zespołem Six Feet Under.
Ekipa Mariusza Kmiołka znowu przeciągnęła po polskich klubach dość
znany, zagraniczny zespół. Przeciwności losu doprowadziły do odwołania
kilku pierwszych koncertów z "Aealo Tour 2010", ale przystanek we
Wrocławiu znajdował się poza grupą najwyższego ryzyka. Tłumek zebrany,
jak za dawnych lat, w "Madness", nie musiał się przejmować świeżo
zakończoną żałobą ani pyłem wulkanicznym. Wolał raczej cieszyć się
muzyką i stosunkowo niedrogimi biletami. Niewielki wydatek, sporo do
obejrzenia. Jak Massive Music to robi - wolę nie pytać.
Emilie Autumn to artystka wyjątkowo
wszechstronna. W swojej grze Emilie Autumn łączy zarówna klasyczne,
renesansowe, barokowe oraz średniowieczne style z nowoczesną muzyką
rockową i elektroniczną. Oprócz śpiewu również gra, a jej ulubionym
instrumentem są skrzypce: barokowe i elektryczne. Nieobce są jej także
altówka, fortepian i klawesyn. Kiedy Emilie nie nagrywa ani nie
koncertuje, projektuje dla Mistress - jej własnej linii ubrań i
zapachów dla jej własnego, niezależnego przedsiębiorstwa, WillowTech
House.
Rotting Christ od blisko 20 lat czaruje słuchaczy swoją unikalną marką black metalu. Początek tego roku przyniósł nowy krążek w dorobku Greków zatytułowany "Aealo"i w związku z tym faktem grupa rozpoczęła szeroka kampanię promocyjną, której elementem była seria koncertów w Polsce ukryta pod nazwą Aealo Tour 2010. Muzykom Rotting Christ na trasie towarzyszyły takie grupy jak Naumachia, Strandhogg, Crionics i Lost Soul. Poznański koncert był ostatnim występem na tej trasie, co - na co po cichu liczyłem - mogło zaowocować jakimś wyjątkowym występem.
Komentarze rozbit : Ja dotarłem na ten koncert na czas nauczony różnicą podawanego cz...
Dawno, dawno temu kiedy jeszcze na przeciwko klubu Blue Note stał sobie nie wadzący nikomu, zacny lokal o jeszcze zacniejszej nazwie “Herezja” odbyła się impreza Gothic Night. Na imprezie tej zagrać miały zespoły Selaterion, Lilith i Vecordia. Znany mi był poznański zespół Lilith aczkolwiek często mylący mi się z innym zespołem o tej samej nazwie i podobnej gatunkowo muzyce z Radomia. Dwóch pozostałych zespołów poznać mi jednak nie było dane więc ze względu na zżerającą mnie ciekawość postanowiłem je poznać.
Komentarze Grzeslav : Pragnę tylko dodać do tej całkiem udanie spłodzonej relacji, że Vecor...
Głupia myśl na początek. Jeśli się pominie pierwszą literę, nazwa
konkursu będzie brzmiała "Euro Music". Chociaż może nie taka głupia,
skoro do udziału w tegorocznej edycji przystąpili m.in. Węgrzy, Szkoci,
Belgowie, Czesi i Francuzi. Ostatecznie do finału weszli tylko Polacy.
Przynajmniej nie w większości z Wrocławia. Międzynarodowość koncertu
zapewnili więc jedynie - a równocześnie zburzyli moją "euroteorię" -
goście specjalni, którzy przyjechali aż z Ameryki. Tak czy inaczej, czas
przeglądu "asymetrycznych" kapel w ODA "Firlej" już nadszedł.
1 kwietnia, o ironio, w dzień błazenady i żartu, do warszawskiej Stodoły zawitała szwedzka Katatonia, jeden z ważniejszych piewców depresyjnych stanów z pogranicza melancholii zwątpienia i szeroko pojętego upadku. Gdyby stan klinicznej katatonii opisać w postaci muzycznych obrazów, to dokonania Szwedów idealnie oddałyby to, co należałoby ubrać w słowa.
Na koncert Bjorka czekałem od kilku miesięcy. Nie kryłem ekscytacji - w
końcu to członek najlepszego, moim zdaniem, składu Kyuss (tego ze
Scottem Reederem). Niestety jeden z moich ulubionych perkusistów musiał
wypaść blado na tle tego, co niespodzianie zobaczyłem wieczór wcześniej -
koncertu Mazzolla z Piotrkiem Rachoniem. Moi ukochani jazzmani zagrali
razem, zanim zdążyłem o tym zamarzyć. Moje wymagania odnośnie występu
Bjorka wzrosły więc gwałtownie i wątpiłem, czy je spełni.
Zdarzyło mi się kiedyś być na koncercie Closterkeller zorganizowanym z
okazji Nocy Świętojańskiej. Wówczas publiczność wrzucała do Odry wianki.
Rozbawiła mnie myśl, że i tym razem, w Niedzielę Palmową, na imprezie
mogłyby się pojawić wyroby z roślin. Nie na nie jednak miałem ochotę. W
końcu Closterkeller to już marka, która nie potrzebuje dodatków, żeby
przyciągać ludzi.