Choć koncert odbył się we wtorek, frekwencja w poznańskim klubie była
dobra, co samo za siebie świadczy o dużej popularności Alcest. Jak
muzyka przyjemna i wpadająca w ucho to i niewiast wśród publiczności
znajdzie się więcej. Otwierający wieczór austriacki Dornenreich w pierwszej części swojego
recitalu, jako duet, zaprezentował kilka kompozycji akustycznych, które
przyniosły germański folk okraszony wywijasami na skrzypcach.
Koniec lutego postanowiliśmy uczcić wybierając się w niedzielny wieczór
do gdańskiego klubu Parlament. Od godziny 19.00 stopniowo zapełniał się
parkiet oraz miejsca siedzące, wielbicielami klasycznego rocka w wydaniu
Wishbone Ash. Ogromną grupę stanowili panowie z wąsem koło 50tki i
poczuliśmy się trochę jak w takim "tatolandzie". Kilka minut po godzinie
20.00 na scenie pojawił się wysoki, łysy gitarzysta - Shawn Kellerman.
Można by powiedzieć, że Ulver zaczął nadrabiać te lata, w czasie których unikał występów na scenie jak ognia. Ostatni koncert Norwegowie zagrali w roku, w którym zespół powstał, tj. w 1993. Zastój w graniu na żywo trwał aż do 2009 roku. Od tego czasu Ulver zagrał w Polsce już trzy koncerty. A ostatni z nich - w poznańskim Eskulapie, 5 kwietnia.
Każda kolejna edycja konkursu Neuro Music jest inna. Finałowy koncert
obył się tym razem bez gwiazd. Największy i jedyny "celebryta" -
człowiek, który od czasu do czasu bywa pytany, kiedy reaktywacja Lux
Occulta - zasiadł ponownie w jury, w tym roku zajmującym o kilka krzeseł
mniej. Wrócono do przyznawania nagrody publiczności, ale poza tym to
wydanie przygrywki do Asymmetry Festival było okrojone pod prawie każdym
względem. Tylko cel pozostał ten sam: wyłonienie wykonawców
przekraczających granice stylistyczne i budujących własną tożsamość
artystyczną. To co tam nowego w muzyce?
Do Zduńskiej Woli jechałem z
wewnętrznym przekonaniem, że koncertu Overmars'a to ja szybko nie
zapomnę. Tak, też będzie – ale powodów do tego by
rozpamiętywać ten gig, mam kilka. Ten najpoważniejszy Binaire się
zwie.
Młodzież zawsze była i będzie siłą napędową narodu. Polska historia wie to najlepiej. A że poznański Klub U Bazyla, jak dowiadujemy się ze strony www, istnieje już od czasów bitwy pod Grunwaldem, ma za sobą dużo doświadczeń i wie, że talenty młodzieży trzeba wspierać, bo jej „rozwój muzyczny jest szczególnym dobrem narodu”. Pod tym hasłem już po raz drugi za bramą ul. Św. Wojciech 28 w Poznaniu odbywa
się konkurs P.Z.P.R., czyli Przegląd Zespołów Przeważnie Rockowych.
Zeszłej środy, tj. dziewiątego marca swój przystanek pod Bazylem miało Underground All Stars Tour 2011. Na scenie zaprezentowały się grupy: Waco Jesus, Putrid Pile, Moridigan, Potential Threat SF, The Dr. Orphyus Project oraz Altered Existence. Prawdę mówiąc nie miałem wcześniej większej styczności z żadnym z wymienionych wyżej zespołów, lecz niesamowicie wiosenna pogoda zapowiadała równie udanie spędzony wieczór. Wykorzystując walory słonecznego dnia zdecydowaliśmy się na otwarcie plenerowego sezonu letniego, po czym skierowaliśmy swe kroki w stronę Klubu.
Wieczór przed koncertem w rozmowie z All Sounds Allowed dyrektor Firleja wspominał wcześniejsze występy The Young Gods w jego placówce, w tym dwa akustyczne, zagrane dzień po dniu. "Nie żebyśmy na tym zarobili" - powiedział, nie było to jednak z jego strony narzekanie. Dał jasno do zrozumienia, że zarówno on, jak i muzycy, i publiczność byli z wydarzenia zadowoleni. Od dawna wierzę w słuszność zależności: gdzie pieniądze nie grają roli, tam warto iść. A skoro w przypadku The Young Gods wielkiej nie odgrywają...
Poszliśmy na ten koncert, bo chcieliśmy zobaczyć show. W sumie to nawet nie zastawialiśmy się nad ewentualnymi emocjami, które mogłyby towarzyszyć temu wydarzeniu. Logistyczne problemy z dotarciem na miejsce jakoś nas nie dotknęły - a nasłuchaliśmy się o braku miejsc parkingowych i innych atrakcjach w obrębie hali Ergo Arena przy okazji wizyty Lady Gagi. Sam obiekt do najpiękniejszych na świecie nie należy, a jego betonowe ściany tylko to podkreślają.
Nad wyjazdem na koncert Deine Lakaien w Dreźnie nie zastanawiałam się ani przez chwilę. Alter Schlachthof, czyli Stara Rzeźnia, jest świetnym klubem, który sam w sobie jest zapowiedzią udanej imprezy. O 20.00 na scenie pojawił się support w postaci eterycznej Vic Anselmo schowanej za klawiszami. Niestety jej półgodzinny występ nie był w stanie przykuć szczególnej uwagi publiczności. Wszyscy czekali na gwiazdę wieczoru.
Tym razem na koncert w Gdyńskim uchu ściągnął
mnie bardziej support, a raczej „special guest”, jak to było napisane na
biletach, niż gwiazda główna. Ostatni koncert Combichrista widziałem także w
Uchu jakieś dwa lata temu i mimo wydania przez zespół nowej płyty, a może
właśnie dlatego, do słuchania ich muzyki jakoś mnie nie ciągnęło.
Nie będę ukrywał, że na koncert niemieckiej legendy heavy metalu Accept czekałem z wypiekami na twarzy. I wcale nie chodzi o to, że grupa po 14 latach przerwy powróciła na scenę bardzo udanym albumem "Blood Of The Nations", ale możliwość zobaczenia na żywo zespołu, który za moich gówniarskich lat był jednym z tych, który ukształtował gust muzyczny i który przez te naście lat nie zdezaktualizował się nic a nic było niewątpliwie ogromnym przeżyciem. Koncert we wrocławskim klubie Eter był ostatnim z trzech koncertów grupy w Polsce, a niedzielny termin nie napawał optymizmem na frekwencję. Obawy obawami, ale rzeczywistość sprawiła, ze był to jeden z najpiękniejszych wieczorów mojego życia.
Nie będę wciskał kitu: szczerze nie lubię psów, jestem miłośnikiem
kotów. Gdy jednak się dowiedziałem, że dla tego trójnoga zagrają moje
ulubione wrocławskie kapele, odłożyłem na bok nienawiść rasową i ani
trochę nie żałowałem dziesięciu złotych za wstęp, a i więcej dałbym bez
wahania. Dla Connection Lost był to debiut sceniczny, co dało się zauważyć. Nie napiszę, że niestety, albowiem uczyniło to występ sympatyczniejszym.
The Proof jest jednym z bardziej oryginalnych zespołów polskiej sceny dark independent. Ich muzyka łączy w sobie deathrock i batcave a schizofreniczne teksty w połączeniu z elementami teatru tworzą coś pomiędzy horrorem a groteską. Muzycy określają swą muzykę mianem eksperymentalnej dada gothmakabreski. The Proof powstało stosunkowo późno jak na nurt zimnofalowy, bo dopiero w 2003 roku, co klasyfikuje go do miana post punku. Jednakże powiązanie wokalisty z "Domem Snów" łączy zespół z połową lat dziewięćdziesiątych i mitami wczesnego Jarocina i Bolkowa.
Start imprezy odbył się planowo 19 XII anno domini 2010 o godzinie 19:30. Poznański klub Blue Note zapchany był po brzegi, mnóstwo ludzi szykowało się na urodzinową ucztę. Na dzień dobry pojawił się Pan Wojciech H. zapraszając do wspólnej zabawy. Stwierdził, że to nie będzie koncert, tylko zwyczajne spotkanie z przyjaciółmi i nie wie absolutnie co się tego wieczoru może wydarzyć… zapłakałem... po raz pierwszy.
18 stycznia w gdyńskim Uchu miał miejsce koncert japońskiej grupy OZ. Każdego, komu nasunęło się w tej chwili skojarzenie z nieprzebranymi masami zespołów składających się z androgenicznych Azjatów, którzy powiewają na scenie czarnymi falbanami, we włosy mają wpięte kokardy, twarze skrywają pod gotyckim makijażem i są słuchani przez rzesze rozkochanych w Pokemonach dziewczynek informuję, że mniej więcej trafił, ale i tak zachęcam do przeczytania reszty.
18 grudnia fani Ulver mieli w warszawskim Palladium swój świąteczny prezent. Jak się okazało "w praniu", koncert gwiazdy nie był jedyny jasnym punktem wieczoru. Lokalizacja klubu i termin, a przede wszystkim obecność Norwegów sprawiły, że sala była konkretnie wypełniona, a barmani mieli pełne ręce roboty. Wieczór obfitował w magiczne momenty, jednak pojawiały się one sinusoidalnie wraz z występami kolejnych kapel.
Swans to zespół niezwykle ceniony, inspirujący i... znany przez
nielicznych. Sam usłyszałem o nim po raz pierwszy dopiero niedawno, przy
okazji jego powrotu. Kilkanaście lat od rozpadu okazało się bowiem, że
Łabędzie nie zaśpiewały jeszcze swej ostatniej pieśni, a dziobać
zamierzają wciąż lepiej, niż kruki i wrony.
Na ten koncert czekałem od dłuższego czasu i wiązałem z nim spore nadzieje. W końcu na jednej scenie miały stanąć wyśmienite w swoim gatunku zespoły. Każdy jeden zdążył już zdobyć sporą popularność, a ich muzyka jest tak wyjątkowa i odmienna, jak szerokości geograficzne krajów, z których pochodzą.
Efektywnie-efektowny koncert, jakże
inny od tych, które dane było mi ostatnim czasem obserwować.
Widowisko, na którym to dusza wypoczywa, a ciało chętnie
męczy się od natłoku potężnych nut. A jeszcze nie tak dawno
wydawało się, że Swans to rozdział zamknięty już na zawsze.
Taka nieco przykurzona księga, o której wspominają artyści,
powołujący się na nią jako na źródło inspiracji. Krótką
chwilę można byłoby powybrzydzać, bo brudnych, brzydkich i
nabrzmiałych nut było jak na moje uszy za mało, jednakże nikłość
tych zarzutów rozbiła się już o pierwszy niepowtarzalny ton
"łabędziego śpiewu".