Jakoś tak się dzieje, że ostatnimi czasy zespoły, które przez wiele lat cieszyły nas, Polaków swoją twórczością, których numery znają (nieważne skąd) niemalże wszyscy, zawieszają działalność. Mam tu na myśli konkretnie dwa bandy, które przez cały czas swojej muzycznej drogi i dzięki niej dorobiły się statusu ikony polskiej muzyki, nie tylko rockowej, ale muzyki w ogóle. Tymi zespołami są T.Love, dowodzony przez charyzmatycznego Muńka Staszczyka oraz Hey, któremu szefuje równie znana, jeśli nie bardziej, Kasia Nosowska.
Magiczny, niezwykły i zjawiskowy był występ szwajcarskiej grupy Eluveitie na deskach klubu Zeche w mieście Bochum (Niemcy). Przede wszystkim dlatego, że zespół wybrał się w trasę koncertową ze znakomitymi supportami, że bilety na ten koncert wykupione były do ostatniego miejsca i że właśnie w Bochum odbył się finałowy koncert Maximum Evocation Tour 2017.
Pierwszy raz spojrzałem sobie na stronę Progresji, żeby sprawdzić rozkład Merry Christless, w połowie września. Koncert był już wyprzedany. Dopiero ze dwa tygodnie przed festiwalem zorientowałem się, że udało się zorganizować dzień wcześniej drugi termin. Również już dawno wyprzedany. Nic dziwnego. Obok głównej gwiazdy Behemoth, miał zagrać bardzo ciekawy zestaw, z czeskimi weteranami z Master’s Hammer i wzbudzającą wiele emocji Mgłą. Były więc dwie możliwości kombinowania wjazdu i choć początkowo zapowiadało się, że uda mi się dostać na pierwszy dzień, to ostatecznie na koncert dotarłem się w piątek, czyli w pierwotnym terminie.
Zacierałem rączki, gdy do mojej wiadomości trafiła informacja, że aż 3 tuzy trashu przyjadą do mojego miasta zagrać razem podczas jednej trasy. Testament co prawda widziałem całkiem niedawno aż 2 razy, ale to nie przeszkodziło w niczym, aby zobaczyć Chucka i spółkę po raz kolejny. Kanadyjskiego Annihilator’a również miałem okazję posłuchać w nieistniejącym już klubie Alibi jakiś rok temu, jednakże sytuacja odnośnie tego bandu była taka sama, jak w przypadku Testament. Death Angel chciałem zobaczyć i to bardzo i choć wielkim fanem ich muzyki nie jestem, to możliwość usłyszenia tej zasłużonej dla gatunku formacji napawała mnie niemałą radością.
Kolejna edycja Dynamo Metal Fest w holenderskim mieście Eindhoven już za nami. Teraz przyszedł czas na refleksje i podsumowania. Historia tego festivalu sięga roku 1986 i przez wiele lat budowano jego markę pod szyldem Dynamo Open Air. Wtedy festival przyciągał ponad 100.000 uczestników i trwał 3 dni. Jednakże organizatorzy nie udźwignęli jarzma problemów związanych z utrzymaniem stałej lokalizacji i w roku 2005 zawieszono jego organizację.
Dopiero co przedwczoraj wychodziłem z Progresji, a już znowu ustawiłem się w kolejce, aby dostać się do środka. Tym razem okazja również nie byle jaka, bo do Warszawy zjechała, rozpoczynająca się trasa „Za ćmą w dym” z Furią na czele, ale i ciekawym zestawieniem w postaci Thaw, Sacrilegium i Licho. Choć ludzi było znacznie mniej niż na Testament, to wejście się korkowało i trzeba było swoje odstać. Koncert jednak chwilę się opóźnił, więc zdążyłem zaopatrzyć się w „Księżyc Milczy Luty” Furii i „Earth Ground” Thaw. Wybór płyt był duży i można było nabyć nie tylko najnowsze dzieła występujących zespołów, ale też i starsze pozycje.
Swoistą drugą młodość przeżywa obecnie Testament. Świetne płyty, utrzymanie gwiazdorskiego składu i doskonała forma powodują, że zespół cieszy się popularnością jaką mógł się szczycić w latach dziewięćdziesiątych. W dodatku do Polski przyjechał z obstawą takich tuzów jak Annihilator i Death Angel. Nic więc dziwnego, że do Warszawy ludzie ściągali z odległych części kraju, a pod Progresją pojawił się nawet autokar z Litwy. Koncert został wyprzedany.
Nieczęsto się to zdarza, aczkolwiek i takie przypadki mają miejsce. Chodzi mi o to, że jest naprawdę niewiele zespołów, których nie miałem do tej pory okazji zobaczyć na żywo, a do takowych zaliczał się norweski Satyricon, więc gdy pojawiła się informacja o ich przyjeździe do Polski, nie mogłem, po prostu nie mogłem odpuścić krakowskiego występu, albowiem do stolicy jest dalej, a i miasto generalnie (delikatnie mówiąc) mi nie odpowiada.
oki : Jak ostatnio byłem w Kwadracie to stołowałem się w stołówce c...
Jak wiele w życiu zawdzięczamy przypadkowi, karmie, boskiej opatrzności czy przeznaczeniu przekonałem się w piątek, wieczorową porą, kiedy na miękkich nogach opuszczałem poznański Fort Colomb. Nie była to tym razem sprawka podstępnie przenikającego do krwiobiegu alkoholu, ani innych substancji psychoaktywnych. Takie wrażenie wywarł na mnie koncert, który o mały włos nie doszedłby do skutku.
Prawdziwy zawrót głowy mieli warszawscy fani metalu w tym tygodniu. Najpierw we wtorek Arch Enemy i Jinjer w Progresji, następnie w piątek w Proximie zabójczy zestaw Immolation, Azarath, Melechesh, In Twilight’s Embrace i Sincarnate, a na sobotni deser w Voo Doo równie potężny skład w postaci Hate, Saltus, Hate Them All i Proch. Łał, jakby to tak wszystko połączyć w jedno, to wyszedłby z tego zajebisty festiwal. A tak jedni mają ciężki mataron, a inni musieli wybierać. Ja postawiłem na piątkowy koncert Immolation, głównie dlatego, że do tej pory nie dane mi było zobaczyć na żywo nowojorskiej legendy death metalu.
Minął niewiele ponad rok od ostatniej wizyty Finów w Polsce, kiedy Amorphis zdecydowało się ponownie odwiedzić nasz kraj. Będąc (kiedyś) dużym fanem zespołu, byłem wielokrotnie na ich koncertach w wielu krajach, w tym w ich rodzimym, ale jakoś nigdy nie udało mi się dotrzeć na ich koncert w Polsce. Kiedy jednak okazało się, że kapela zagra na moim fyrtlu zdecydowalem, że nie wypadałoby nie dotrzeć.
Yngwie : Kwestia, w jakim terminie chcesz przyjechać? Akurat to napisałem Ci...
Devon : Kwestia, w jakim terminie chcesz przyjechać?
Yngwie : Hmmm, chyba najlepsze miejsce, gdzie mógłbym się umówić z Devon...
Bracia Cavanagh w naszym kraju od lat cieszą się bardzo dużą popularnością. Już od początku ich muzycznej drogi, którą nadal podążają, zostali w naszym kraju niezwykle polubieni. Tak czasami bywa i jest kilka zespołów na tym świecie, które, co by nie było, zawsze Polskę podczas trasy koncertowej odwiedzą. Jest to oczywiście powód do dumy, albowiem polska publiczność jest uważana przez wielu, jak nie większość, za czołówkę światową.
Kolejna edycja Castle Party za nami. Już dwudziesta czwarta. Moja jedenasta i na pewno nie ostatnia. Muzycznie była dla mnie najlepsza ze wszystkich, na których do tej pory byłam. Coś wspaniałego! Ziściły się moje dwa marzenia o zobaczeniu i posłuchaniu na żywo ulubionych kapel. To były niezapomniane przeżycia i cudowne muzyczne uniesienia. Jakby tego było mało, sporo zespołów, których do tej pory nie znałam, okazało się dla mnie mega pozytywnym zaskoczeniem.
hrodvitnir : Dla mnie najlepsze Castle Party ever ;-) Zwłaszcza jeżeli chodzi o stronę...
Uriella : Dla mnie tegoroczne Castle Party rowniez bylo bardzo udane. Tiamat troche za...
Nie będę ukrywał, że Knock Out Productions robi u nas naprawdę kawał dobrej roboty. Ludzie pracujący w tej agencji wylewają siódme poty, aby naszego kraju nie pominięto podczas tras koncertowych znanych, bądź mniej znanych kapel metalowych. Tak też się stało w przypadku trasy legendy sceny - greckiego Rotting Christ, który to daje upust swoim muzycznym emocjom już od 30 lat. Sakis i spółka dość regularnie odwiedzają Polskę i nie inaczej było w tym przypadku.
Dawno temu, mniej więcej na przełomie roku 2003 i 2004 mój przyjaciel polecił mi z czystym sercem, jak on to powiedział, polską Anathemę. Było to niejako w rewanżu, ponieważ jakiś czas wcześniej ja zareklamowałem mu muzę jaką tworzą bracia Cavanagh. Jako, że zarówno on jak i ja cały czas szukamy i przez to szukanie staramy się poznawać i zarazem poszerzać swoja muzyczną wiedzę, na Riverside prędzej czy później bym trafił. Na moje szczęście stało się to wcześniej i jako, że twórczość warszawiaków przypadła mi do gustu od razu, nabyłem ich debiut.
„Ja pierdolę jak zajebiście”. Taka mniej więcej była moja reakcja kiedy dowiedziałem się, że w tym roku, znowu w Spodku, będzie Metalmania. Po dziewięciu latach niebytu miała wrócić ta super impreza i niezależnie od tego kto by miał na niej zagrać, od razu wiedziałem, że pojadę. A plany były wielkie. Nie wiem na ile to były plotki, a na ile prawdziwe zamierzenia, ale w internecie pojawiały się takie nazwy jak King Diamond i Running Wild. No, to by było naprawdę wydarzenie, ale ostatecznie nic z tego nie wyszło. Lista zespołów była ujawniana partiami, co jakiś czas, a kiedy wszystko było już jasne, od razu zaczęło się narzekanie. Że nic szczególnego, że słabo, że nie ma wielkich gwiazd. Ja jednak byłem innego zdania.
lord_setherial : Dużo na siłę, zdecydowanie za dużo.
rob1708 : O koncercie festiwalu już pisałem SODOM co do innych kapel , Sin...
DEMONEMOON : Waldek S! ;)
Kilka lat minęło od czasu kiedy to po raz pierwszy i zarazem ostatni widziałem Soen na żywo. Miało to miejsce w katowickim Mega Clubie jakieś 4 i pół roku temu. Wtedy to właśnie ten nowo poznany i słyszany zespół miał zaszczyt wystąpić jako support Anglików z Paradise Lost i z tego co pamiętam zagrali lepiej, niż gwiazda tamtego wieczoru. Kariera Soen nabrała rozpędu, czego owocem były dwa kolejne wydawnictwa - "Tellurian" z 2014 oraz promowany najnowszy album "Lykaia". Nie będę ukrywał, że ze trzech wydawnictw zespołu najbardziej podoba mi się debiut "Cognitive" z 2012 roku.
W Wielką Sobotę we Wrocławiu odbyło się święto dla fanów muzyki dark independent. W klubie Firlej odbył się koncert meksykańskiej gwiazdy dark electro – Hocico. Jako support zaprezentowały się rodzime zespoły – Reactor7x i Controlled Collpase. Tuż po godzinie 19 przed klubem zaczęli pojawiać się ludzie w czerni. Co prawda niezbyt fortunna dla tego wydarzenia data zapewne przyczyniła się do nie w pełni zadowalającej organizatorów frekwencji, na szczęście znalazła się grupa osób, dla których czas przedświąteczny nie okazał się wymówką i tym bardziej dało się zauważyć, że Ci, którzy tego wieczoru pojawili się w Firlej’u nie są tam z przypadku i wiedzieli, po co przyszli.