Podobno do 3 razy sztuka. Tyle to prób zobaczenia na żywo kanadyjskiego Voivod podejmowałem w ostatnich latach i nic z tego nie wychodziło. Za punkt honoru postawiłem sobie więc, że październikowy koncert w stołecznej Progresji musi zostać zaliczony bez względu na okoliczności. Szczerze mówiąc nie bardzo wiedziałem czego się spodziewać po Voivod i jak ta trudna w odbiorze muzyka będzie oddziaływać ze sceny.
Moje oczekiwania co do występu wygórowane nie były. Środek tygodnia, czyli można było spodziewać się niskiej frekwencji. Do tego, z grona supportów wypadł fiński Unkind, który zrezygnował jakiś czas temu z dalszej części trasy koncertowej. Szkoda, bo byłem bardzo ciekaw tego crust punkowego łomotu w wersji live. Mój optymizm łechtała natomiast wizja tego co może zagrać gwiazda główna. W sieci krążyły setlisty Voivod z tej trasy i perspektywa usłyszenia na żywo "Jack Luminous" czy "Killing Technology" czy czegokolwiek z "Phobos" sprawiała, że byłem podjarany jak nastolatek.Tak czy owak, po przybyciu na miejsce około 19.30 dowiedziałem się, że Fade Out także wypadł z grona supportów. Strata to niewielka, gdyż niespecjalnie ta formacja mnie interesowała, ale oznaczało to niestety nic innego, jak to, że ten wieczór będzie bardzo krótki. In plus zaskoczyła mnie natomiast frekwencja. Nie, żeby były tłumy, ale bywałem w Progresji na koncertach, gdzie ludzi było zdecydowanie mniej, dlatego te ok 300 osób na oko nie mogę uznać za porażkę. Nie byłem też zaskoczony faktem, że średnia wieku przybyłych to ok +35 lat, co tylko świadczy o tym, że muzyka Voivod raczej nie znajduje zrozumienia wśród młodszych adeptów ciężkiego grania.
Stękanie na bok, przejdźmy do meritum. Około 20.00 swój gig rozpoczęli panowie z Tenebris. Nie od dziś wiadomo, że graja muzykę pierwszej jakości, a tego wieczoru ich progresywne, lekko odjechane granie było doskonałym preludium przed występem Voivod. Nagłośnienie bez zarzutu, pięciu panów subtelnie snujących się po scenie przez jakieś 40 minut i czarujących progresywnymi dźwiękami spełniło swoje zadanie bardzo dobrze.
Tuż po 21.00 na deskach pojawili się panowie z Voivod. Snake, Chewy, Blacky i Away wieczór rozpoczęli od "Voivod", przy którym skromna kilkuosobowa grupka zdecydowała się zrobić małe pogo. Większość publiki przyjęła tego wieczoru zasadę "stoimy, podziwiamy, ewentualnie drzemy ryja", ale nie sposób było nie zauważyć radości i uśmiechów na ich twarzach.
Dalej poleciało "Ripping Headaches" z drugiej płyty, były "Overreaction" i "Forgotten In Space" (dla mnie zdecydowanie najlepszy numer tego wieczoru) z "Killing Technology", było "Chaosmongers" i "Psychic Vacuum" z "Dimension Hatross", poleciał kultowy "Unknown Knows" z "Nothingface", "Global Warining" z ostatniej płyty oraz "Forlorn" z "Phobos". Kanadyjczycy uraczyli też słuchaczy trzema premierowymi utworami z nadchodzącego krążka "Target Earth", który ma się ukazać na początku 2013 roku.
Przez cały wieczór Snake był pod wrażeniem warszawskiej publiczności, która gromko nagradzała brawami kolejne utwory i skandowała nazwę zespołu. Chewy i Away dali się chyba ponieść pozytywnej energii jaka ogarnęła Progresję, bo na scenie zachowywali się jak dwaj młodzieniaszki brykający z kąta w kąt - naprawdę fantastycznie się to oglądało, tym bardziej, że kontakt z publiką grupa miała fantastyczny. Dziewczyny piszczały jakby na scenie byli chippendalesi, metalowa starszyzna reagowała także dość żywiołowo, dlatego dość smutno mi się zrobiło, gdy po wybrzmieniu "Psychic Vacuum" Voivod zszedł ze sceny. Oczywiście bisów zabraknąć nie mogło i fani dostali "Tribal Convictions" i "Astronomy Domine", ale to już był koniec.
Półtorej godziny fantastycznego koncertu, fantastycznej zabawy, która mimo to zostawiła pewien niedosyt. Tylko półtorej godziny, czegoś niestety tego wieczoru mi zabrakło. Problem chyba leżał w setliście - nie było nic z "The Outer Limits", nie było nic z "Angel Rat", gdzieś po cichu liczyłem, że uda mi się usłyszeć też "Killing Technology" lub "Tornado" , ale nic z tego nie poleciało. Z drugiej strony - Voivod ma tyle zajebistego materiału, że ciężko byłoby wybrać optymalna setlistę. Szkoda tylko, że w obliczy niedoboru supportów Voivod zagrał "tylko" półtorej godziny. Niemniej jednak występ tylko utwierdził mnie w przekonaniu, że Voivod to zdecydowanie jeden z najlepszych i najciekawszych zespołów, jakie stąpają po tym padole udowadniający, że trudna i ambitna muzyka może mieć niesamowitą siłę rażenia ze sceny.
Innymi słowy - kto nie był ten nie ma prawa nazywać się koneserem dobrej muzyki.
Benjamin_Breeg : kto nie był ten nie ma prawa nazywać się koneserem dobrej muzyki....