Dla osoby, która wybierała się do Progresji sama nie znając Warszawy ta wycieczka musiała być okupiona wielkim zdziwieniem. Klub znajduje się gdzieś "na końcu świata", a dotarcie tam zajmuje sporo czasu. Czego się jednak nie robi, aby usłyszeć i zobaczyć Combichrist'a.
Wnętrze nie powaliło na kolana, ot kolejny klub studencki, czyli bar, kilka stolików oraz duża powierzchnia parkietowa wraz ze sceną. Jakiegokolwiek wystroju brak. Trochę po 21:00 zaczęło się konferansjerką Enkila, a po nim na scenie zainstalował się Virtual Space Industrial. Tu przyznam, że wcześniej nie słyszałem zespołu nigdy i po samej nazwie spodziewałem się złotych gór. Przeliczyłem się. Zespół zagrał bardzo monotonnie bez żadnej werwy, a z industrialem łaczy ich tylko słowo w nazwie. Moje zdanie chyba podzielili inni, to też VSI grał do pustego parkietu. Następny na scenie ukazał się Kloq - już nieco lepiej, taneczniej zagrany materiał zgromadził grupkę osób pod sceną. Dobra elektronika, która znajdzie napewno wcześniej czy później swoje miejsce w DJ'skich setach. Utwory bazujące na miarowych beat'ach z dużą dawką przyjemnych sampli. Pod koniec show w wykonaniu Kloq parkiet już się zapełniał, a to za sprawą mającego grać za chwilę "Żniwiarza" (Reaper).
Już od pierwszych dzwięków zespół z Vasim na czele porwał publikę we własny świat powykręcanych elektronicznych dźwięków. Dynamiczne beaty, świetnie dobrane partie klawiszowe i to "coś", co sprawia, że ciało aż dopomina się o odrobinę wysiłku na parkiecie. Perfekcyjnie dobrany zespół, aby rozruszać publikę przed gwiazdą wieczoru.
Panie i Panowie oto na scenie pojawił się Combichrist! Przyznam szczerze, że wielu osobom (w tym mnie) uaktywnił się jakby syndrom "gorącej 16" na widok zespołu. Wydarzenie, na które czekało się już od dawna w tym momencie zmaterializowało się. Już na wstępie "szlagier" w postaci "Today I Woke To The Rain Of Blood". Energia zawarta w Andym z prędkością electro-nu przeszła na publiczność. Radość, euforia, agresja - te emocje wyzwoliła muzyka Combichrist'a. Nie zabrakło takich kawałków jak: "This Is My Rifle", "Without Emotion", "Blut Royal", "Like To Thank My Buddies". Z najnowszej płyty "What The Fuck Is Wrong Whit You People?" usłyszeć można było aktualny imprezowy hit "Electrohead" oraz "Are You Connected". Według mnie zabrakło utworu promującego film "The Gene Generation", a mianowicie "Get Your Body Beat". Niestety, muszę jednak wyrazić dość niepochlebną opinię na temat publiczności. Poza pierwszymi 3-4 rzędami pod sceną, gdzie panowało szaleństwo i oderwanie od rzeczywistości, tak odwracając się i spoglądajać w dal miałem wrażenie, że większość publiki przyszła co najmniej na koncert jazz'owy. Tłum stał, popijał spokojnie piwo i łapał rytm poruszając głową (sic!). Nieco mnie to zszokowało i podejrzewam, że zespołowi też nie umknęło to na uwadze. Na zakończenie bardziej aktywna cześć fanów wykrzyczała w ramach bisu "This Shit Will Fuck You Up".
Uczucie megapozytywnego zmęczenia ogarnęło mnie po koncercie. Przeszedłem swego rodzaju katharsis. Obawiałem się, że zabraknie mi sił na afterparty. Tu kolejne niemiłe niespodzinaki. Zastanawiam się z czego to wynika, może z mentalności warszawiaków, ale większość po koncercie grzecznie poszła do domu (w Poznaniu to jest nie dopuszczalne). After rozpoczął jakiś DJ, którego nazwy nie jestem w stanie przytoczyć. Nie był też wymieniony w planie imprezy. Jego show bardziej skupiał się na nim samym niż na secie, który prezentował. Ograniczył się jedynie do przejść między kawałkami, natomiast dryg sceniczny miał aż zbyt duży. Po nim za sterami pojawił sie Sthillmann (Electrophobia, Poznań). Jak zawsze pokazał pełen profesjonalizm swojej gry. Idealnie technicznie przygotowany set. Z przykrością stwierdzam, że nieco się zmarnował, bo frekfencja na parkiecie była prawie znikoma. Imprezę podtrzymywali już jedynie przybysze ze stolicy Wielkopolski. Zastanawiam się dla kogo grał ostatni DJ? Enkil (Gothic.pl, Warszawa) - chyba już mógł jedynie rozruszać gumolit na sali. Wychodząc z Progresji w połowie jego seta widziałem już garstkę ludzi bawiących się na sali. Ogólnie ujmując, afterparty rozczarowało mnie, brak zacięcia ze strony bawiących oraz słabiutkie nagłośnienie sprawiły, że chętnie puszczę w niepamięć tą część imprezy.
25 marca w warszawskiej Progresji oceniam na 3+. Super koncert Reaper i Combichrist - moc, potęga i agresja. Porządny set Sthillmanna - dogranie w każdym calu. Niestety, dwa pierwsze zespoły grały do kotleta (w tym przypadku do piwa), publiczność niemrawa, a afterparty technicznie mizerne. Nie żałuję jednak, że tam byłem - miłe wspomnienia pozostaną, a w uszach jeszcze dziś słychać echo utworów Combichrist'a. Enjoy this shit!!!
Zdjecia z koncertu w naszej galerii (by Krax).
krax : No cóż ja swoje wrażenia z tego koncertu już gdzieś wczesniej na...