Mimo kameralnej atmosfery, koncert ten był dla mnie jednym z najważniejszych wydarzeń ostatnich lat. Koledzy z PHND przywracają "starożytne" pojęcia takie jak improwizacja, otwarte formy, spontaniczność - jakby zapomniane w obrębie cięższej muzy, gdzie dominuje odgrywanie sztywnych, zamkniętych aranży a nawet tych samych co do nuty solówek.
Nic z tych rzeczy - około 100 osobowa publiczność spotkała się z 5 kontaktowymi, pełnymi energii, żywiołowymi muzykami, którzy grając kawałki z płyty, przedzielali je improwizowanymi wstawkami, trwającymi nieraz dluższy czas i bawili się przy tym świetnie. Mimo, że był to przedostatni koncert kilkutygodniowej trasy, panowie dali z siebie naprawdę wszystko, co zresztą docenila publiczność - nastąpilo absolutne zbratanie obu stron, wspólne toasty drinkami donoszonymi w trakcie grania już to przez szefa klubu, już to przez ludzi z widowni. Świetna atmosfera wciąż, aż do finalowej kulminacji, budowała muzykę. Jaką? Na pewno nie odcinająca kuponów od Type O Negative - bliżej im do Black Sabbath, ale we własnym, twórczym odczytaniu. Szczere, ciężkie, pięknie osadzone przez sekcję(Johnny Kelly -dr!) i podparte dobrze spojonym brzmieniowo triem gitar oraz solidnym wokalem Sala Abruscato granie.
Jeszcze będzie głośno o tej kapeli, a podejrzewam, że szybko wróci ona do Polski z trasą od morza do gór, w co wierzę znając Marka Laskowskiego, szefa Progresji, który podzielil moją opinię.