Wracać wciąż do domu Le Guin
Zmierzch Bogów
Relacje :

Rhapsody Of Fire - Progresja, Warszawa (19.04.2012)

Oj długo kazało czekać Rhapsody na swój koncert warszawskim fanom. Tak długo, że ja na przykład, nie mogłem się doczekać i w zeszłym roku wybrałem się zobaczyć ich występ w Katowicach. Myślę jednak, że większość zebranych w czwartkowy wieczór, w Progresji osób widziało ich po raz pierwszy. A fani byli nie tylko z Warszawy. Ludzie przyjechali z różnych miejsc by zobaczyć czołową potęgę symfonicznego power metalu. I choć Progresja nie pękała w szwach, to myślę, że każdy kto był nie może czuć się zawiedziony. Ale po kolei.

 Bramy Progresji zostały otwarte o 19.00, a około 19.30 na scenę wkroczył zespół Ibridoma. Włoski heavy/power metalowy zespół spełnił typową rolę rozgrzewacza. Trochę ludzi się zebrało pod sceną, trochę pod ścianami i po kątach, środek sali świecił pustkami. Promowali swój drugi album „Night Club”, z którego było większość piosenek. Zespół, który z wyglądu niezbyt przypominał przedstawiciela rodziny metalowej zagrał całkiem dobry, ostry i przebojowy set. Wokalista dwoił się i troił aby rozruszać publiczność, co w dużej mierze mu się udało. Minęło szybko bo zagrali niewiele ponad pół godziny. Elvenking to już inna liga. Wydany w 2010 roku „Red Silent Tides” to już ich szósty album i zdołali sobie uzbierać grono wiernych fanów. Sala się zapełniła, pod sceną zrobiło się tłoczno i zaczęły się pierwsze skandowania nazwy zespołu. Zagrali bardzo dobry koncert i na dobre rozruszali publiczność. Były piosenki z „last album”, był i „old shit”. Dowiedzieliśmy się, że „Elvenking loves Poland”, czyli wszystko standardowo. Niestety nie mogę przybliżyć repertuaru bo nie znam na tyle twórczości zespołu. Zwróciłem natomiast uwagę, że wokal i skrzypce były słabo wyeksponowane i nie przebijały się odpowiednio przez gitary i perkusję. Co do wokalu, to w mniejszym stopniu ale podobne wrażenie odniosłem na Rhapsody. Potem dłuższa przerwa i wreszcie poleciały dźwięki rozpoczynającego ostatni album „Ad Infinitum” i rozpoczęli tytułowym numerem z tej płyty „From Chaos To Eternity”. Początek należał do nowszej twórczości zespołu, były głównie kawałki z dwóch ostatnich płyt, był też „Triumph Of The Agony”. Gdy poleciało „Lost In Cold Dreams” to, aż musiałem wyjść po piwo tak się słodko zrobiło ale była jedyna rzewna balladka tego wieczoru. Potem Fabio zapowiedział „something very old” i Był „Land Of Immortals”. Super, fajnie, że sięgają aż tak daleko, do pierwszej płyty. W środkowej części koncertu były trzy zajebiste uderzenia z „Dawn Of Victory”. Zapowiedziany przez Fabio jako jego „very best ever” „Dawn Of Victory”, skoczny „The Village Of Dwarves” i zabójczy „Holy Thunderforce”. Muszę powiedzieć, że jestem bardzo ukontentowany. Przypomniały mi się czasy jak jarałem się tą płytą i katowałem ją, aż do znudzenia. Z „Power Of The Dragon Flame” był pierwszy „Knightrider Of Doom” i chyba z „Rain Of The Thousand Flames” też pierwszy, tytułowy. Ogólnie szeroki przegląd całej wspaniałej twórczości i podróż przez wszystkie czasy działalności zespołu. Fabio zagadywał, opowiadał, była i solówka na basie. Naprawdę cała masa wrażeń. Na bis „Reign Of Terror” i coś jeszcze ale już nie pamiętam. Potem zejście ze sceny i coś bez czego oczywiście by się nie mogło obyć. Intro „Epicus Furor” i nieśmiertelny hymn „Emerald Sword”. A potem nastąpiła niespodzianka bo myślałem, że to już koniec a było jeszcze „Heroes Of The Waterfalls’ Kingdom”. Oczywiście mocno okrojone i pozbawione większości intr bo w oryginale ten utwór trwa ponad dziewiętnaście minut. Tak więc koncert zaczął się pierwszym kawałkiem z nowej płyty, a skończył ostatnim. Ciężko mi sobie wyobrazić, żeby ktoś mógł nie być zadowolonym z tego koncertu. Choćbym się wysilał to nie miałbym się do czego przyczepić. Naprawdę wielka sztuka, wielkiego zespołu i mnóstwo dobrej zabawy.
Komentarz
Średnia ocena: 0
Oceny: 0
starstarstarstarstar

Podobne artykuły