Występ zespołu Combichrist wchodził w skład jego letniej trasy, która poza Warszawą obejmie także takie miasta jak Barcelona, Madryt czy Kolonia. Już kilka tygodni przed koncertem, po zapoznaniu się z najnowszą "Frost EP: Sent To Destroy" wiedziałem, że ten koncert to będzie "być albo nie być" dla Combichrist w moich oczach. Wyruszyłem pełen nadziei, ale i zimnego obiektywizmu.
Po wejściu do klubu, pierwsze kroki skierowałem ku, nazwijmy to sklepikowi. Tutaj spotkało mnie rozczarowanie. Oferta stanowiska była bardzo uboga: zaledwie kilka płyt ze stajni Out Of Line, dwa wzory koszulek, jakieś slipki i... ach, smaczek wieczoru w postaci bardzo ciepłej bluzy sygnowanej Combichrist. Zakupiłem.Koncert rozpoczął się znienacka. Z sali popłynęły pierwsze dźwięki "Shut Up And Swallow". Tłum w ekspresowym tempie przeniósł się spod baru pod scenę. Od pierwszych chwil Andy LaPlague pokazał, że dzisiejszy wieczór upłynie pod znakiem energii, mocy i agresji. Ekspresja sceniczna, szaleństwo, skoki na scenie towarzyszyły przez cały czas trwania koncertu. Specjalne nagłośnienie Meyer Sound sprowadzone na koncert brzmiało fantastycznie, czysto, dźwięki dobrze wyeksponowane. Zabrakło mi jednak obok perkusji i Acces Virus TI dwóch ogromnych bębnów wspomagających beat.
Combichrist raczył swoich fanów takimi klasykami jak "Without Emotions", "Today I Woke To A Rain Of Blood", "Are You Connected", "This Is My Rifle" czy "Red". Wykonanie live rządzącego parkietami "Electrohead" nie przypadło mi do gustu. Na płycie jest to 140-bitowy kawałek z soczystym basem, a na koncercie - specjalnie bądź nie - przypominał wykonanie w stylu nowej szkoły EBM. Zagościły też dwa nowe kawałki - jeden znany z ostatniej EPki - "Sent To Destroy” oraz zapowiadający nadejście nowego longplay'a mocny track o bliżej nieokreślonym tytule. Wykonany został też "Like To Thank My Buddies" wraz z wokalnym wsparciem kr-lika z Controlled Collapse. Na bis poszły "Intruder Alert" , "Blut Royale" i "This Shit Will Fuck You Up". Publika stała się jednym ciałem niesionym muzyczną ekstazą. Oklaski, wykrzykiwane słowa piosenek, piski, gwizdy i taniec były najwyrazistszym znakiem udanego koncertu.
Podobało się. "Być albo nie być" zmieniło się w "być". Zacząłem się zastanawiać czy następnego dnia podczas Amphi Festival w Kolonii ekipa Combichrist zaprezentuje równie energiczne show. Po koncercie zespół zszedł ze sceny do swoich fanów. Jak łatwo przewidzieć rozpoczęły się wspólne sesje fotograficzne i pogawędki z muzykami. Andy nie ukrywał zdziwienia kiedy podszedłem do niego nie po to aby poprosić o zdjęcie, ale po to aby zapytać o model używanego Virusa.
Chwila przerwy na uzupełnienie płynów i ruszamy na afterparty. Niestety tak jak podczas marcowego koncertu sety były dedykowane kilkuosobowej grupie bawiących się osób. Zawsze mnie to zastanawia: dlaczego?. Czy jest to jakaś niepisana tradycja w Warszawie, że po koncercie grzecznie udajemy się do domu, czy może to jakaś specyficzna mentalność tubylców - nie mogę znaleźć odpowiedzi. W takich momentach odzywa się we mnie empatia i szkoda mi wszystkich, którzy wkładają dużo serca i pracy w przygotowanie dobrego aftera.
A było czego posłuchać. W setach gościły same hity takich projektów jak: Soman, X-Fusion, Prodigy, Fabrik-C itd. Ogólnie głośno, szybko i mocno. Złośliwość rzeczy martwych wprowadziła pewne zamieszanie w nagłośnieniu. Dziś już emocje po koncercie są opanowane. Teraz jest już oczekiwanie na nowy longplay Combichrista oraz próba wypatrzenia daty kolejnego koncertu. Oby było jeszcze więcej fanów. Teraz sprzedano 250 biletów co jak na polskie warunki jest wynikiem obiecującym. Stay Evil Nice!
http://www.darkplanet.pl/modules.php?name=usergallery&op=show_photo&id=46146
Phantom : Prawie jak we mgle ;) zreszta nie stalem blisko sceny
Phantom : Wiem, ze jest podpisany ale ilosc zadymienia skutecznie utrudniala odczytanie m...
cross-bow : no raczej ;)