Kiedy podchodziłem do bram Progresji parę minut przed 19 Ogotay już grał. Zdziwiło mnie to bo zasugerowałem się zapowiedzią w radiu, gdzie podano rozpoczęcie koncertu na godzinę 19. Niestety trzeba było odstać swoje w kolejce więc załapałem się na końcówkę koncertu. Szkoda, bo chciałem się przyjrzeć dokładniej temu nowemu zespołowi złożonemu ze „starych” muzyków. Materiał był oczywiście z ubiegłorocznej, jedynej płyty zespołu, ale załapałem się też na singiel „Bastards And Orphans” z nadchodzącego albumu. Muzykę na pewno mogę określić jako intensywną. Aż jakoś nie mogłem przebić się przez tą lawinę dźwięków. Zdecydowanie zabrakło mi osłuchania z albumem. Niezbyt podobało mi się też brzmienie wokalu. Było trochę ogłoszeń parafialnych i pozdrowień. Śvierszcz próbował zachęcać ludzi do zabawy. Pod koniec nawet niektórzy trochę się ruszyli, jednak ogólnie na sali, jeszcze o tej porze, były widoczne spore luzy.
Po przerwie wyszedł Napalm Death i od razu zrobiło się gorąco. Grupa podscenowych wymiataczy dzielnie walczyła w pogosie przez cały czas trwania koncertu, a muszę zaznaczyć, że średnia wieku w młynie wynosiła chyba ze 30 lat. Stary dobry Napalm w świetnej formie. Koncert był taki jak zawsze, czyli zajebisty. Dominowały kawałki z nowych płyt. Niestety nie jestem w stanie podać tytułów, ani nawet przybliżyć, z których płyt było więcej, a z których mniej. Wprawdzie udało mi się zrobić zdjęcie setlisty od osoby, która złapała ją po koncercie, ale światło jakoś tak się odbiło, że kompletnie nic nie widać. Bardziej mogę wymienić stare kawałki. Na pewno było „Scum” i seria krótkich kawałków z tej płyty zakończona jednosekundowym „You Suffer”, „From Enslavement To Obliteration”, „Suffer The Children” i cover Dead Kennedys „Nazi Punks Fuck Off”. Nie odnotowałem nic z „Utopia Banished” ani z płyt z środkowego okresu działalności zespołu, kiedy to posługiwali się zmienionym logo. Oczywiście mogłem coś przeoczyć bo mimo, że koncert nie był jakoś strasznie długi to zmieściło się aż 27 kawałków (to jedyne co mogę rozszyfrować z mojego niefortunnego zdjęcia). Zmęczony, mokry i poobijany dotrwałem do końca pod sceną. Występ bardzo mi się podobał i utwierdziłem się w przekonaniu, że Napalm Death jest zespołem, który darzę szczególnym sentymentem.
Testament zaczął aż od pięciu uderzeń z ostatniej płyty. Były to w kolejności „Rise Up”, „More Than Meets the Eye”, „Native Blood”, „True American Hate” i tytułowy „Dark Roots of Earth”. Utwory bardzo dobrze przyjęte przez publiczność, refreny głośno wykrzyczane, a zabawa była od początku na całego. Potem nadszedł czas na starocie: „Into the Pit”, „Practice What You Preach” i „The New Order”. Potem „Over The Wall” i „The Haunting” otwierające „The Legacy” i na koniec „D.N.R. (Do Not Resuscitate)’ i „3 Days in Darkness” z „The Gathering”. Tak, właśnie. Na koniec. Testament mimo, że zagrał świetny koncert, pozostawił spory niedosyt. Ledwo ponad godzinę to stanowczo za mało jak dla osób, które wydały 100 lub 110 złotych na bilet. Jak zeszli ze sceny do głowy by mi nie przyszło, że to już koniec, tym bardziej, że nie było przecież „Alone In The Dark”. Publiczność głośno skandowała nazwę zespołu i wszyscy czekali na ciąg dalszy. Uważam, że powinni wyjść i zagrać jeszcze ze trzy numery. Tymczasem zapalono światła, puszczono muzykę i ludzie zdali sobie sprawę, że to naprawdę koniec. Była godzina 22.30. Tak wcześnie z Progresji nie wychodziłem chyba nigdy. Szkoda.
Jest jeszcze jedna sprawa, którą podkreślali ludzie wychodzący z klubu. Otóż koncert miał bardzo słabe nagłośnienie. O ile na Napalmie jakoś nie zwróciłem na to uwagi to na Testamencie było wyraźnie słychać, że dźwięki się zlewają, a wokal jest bardzo słabo słyszalny. Czasem miałem problemy z rozszyfrowaniem piosenek, które bardzo dobrze znam. Mimo tych minusów impreza była naprawdę udana i warto było spędzić ten środowy wieczór w Progresji.