Sentymenty odchodzą na drugi plan
Coraz częściej giną we mgle
Unoszącej się nad wrzosowiskami.
Ja powoli, lecz skrupulatnie umieram
Jak Bela Lugosi, odtrącony przez słońce
Przygarnięty przez cień, własnej trumny – samotni
Radość opuszcza mnie co dzień
Usycham w celi, pracowni kata
Nadzieja? Polega w kałuży krwi
Cieknącej z mojego serca
To mrok rozpościera swe szpony
I zagarnia dzieci, które orać będą
Ogródek szatana
Wola życia truchleje
Odpływa nadzieja na lepsze pojutrze
Tak co dzień, coraz gorzej wylewam
A krew spływająca z mych warg
Zabiera ostatni okrzyk radości!