„I’ve chosen the dark, I’ve chosen the night. I’ve lost hope of loving a day of life.” Tak zaczyna się jedna z najlepszych płyt jakie w życiu słyszałem. Ten początek jest fantastyczny, choć akurat te pierwsze słowa są tak niewyraźnie zaśpiewane, że ciężko je sobie powtarzać, ale cały „Black Trip” po prostu zabija i momentalnie rozkłada na łopatki. Jest totalnym kilerem, a najlepsze dla słuchacza jest to, że to tylko pierwsza odsłona płyty, która jest doskonała w całości.
Dwa lata po świetnym „Blood Ritual” Samael uczynił kolejny siedmiomilowy krok naprzód i popełnił album wyśmienity pod każdym względem. Chyba nikt nie zaprzeczy, że na tym etapie Samael był zespołem black metalowym. Kiedy ta płyta się ukazała to była dla mnie kwintesencja black metalu. Nie znałem jeszcze Darkthrone i Mayhem. A tutaj czarne zło atakuje z taką wściekłością, że robi to piorunujące wrażenie. Co ciekawe ta płyta wcale nie jest jakaś wyjątkowo brutalna, szybka, czy dewastująca. Ona ma przede wszystkim niesamowity klimat, wspaniałe kompozycje i doskonały wokal. Na płycie jest dużo takich zajebistych wokalnych fragmentów, które aż same cisną się na usta podczas słuchania. Ten zachrypnięty wrzask Vorphalacka tryska strasznym jadem i jest wprost idealny do muzyki. W połączeniu, z bardzo celnymi, przepełnionymi nienawiścią do chrześcijaństwa, tekstami tnie niczym brzytwa. Taki „To Our Martyrs” to taka obrzydliwa dawka bluźnierczego obrazoburstwa, że gorszego nie można sobie wyobrazić. „I desecrate, crush and destroy all which is sacred, all which is blessed”. To i tak jeden z łagodniejszych, ale za to dobrze oddających klimat fragmentów.
Ogromną i wręcz kluczową wartością tego albumu są klawisze. Facet podpisany jako Rodolphe H. Pojawił się ni stąd ni zowąd, by zaraz potem zniknąć nie tylko z Samael, ale w ogóle ze świata muzyki, przynajmniej metalowej. Encyclopaedia Metallum nie podaje by brał udział w jakimkolwiek innym projekcie. Nie wiem na ile jest twórcą swoich partii, bo kompozytorem muzyki jest tu Xytras, który zresztą od następnej płyty przejął całkiem odpowiedzialność za keyboard, ale tak czy inaczej wykonał kawał dobrej roboty. Klawisze występują obficie i w mistrzowski sposób splatają się z grą gitar. Tworzą podkłady, które wręcz wybijają się na pierwszy plan, a gdy do tego jeszcze pojawiają się różne dzwonki i dzwoneczki to już jest masakra. Doprawdy kunszt iście genialny. Do tego wszystkiego główny motyw, największego utworu z tej płyty „Baphomet’s Throne”, jest właśnie zbudowany na zagrywce klawiszowej. To są wyjątkowe dźwięki, powodujące skok ciśnienia tak samo teraz, jak prawie dwadzieścia lat temu. „Show me the way, to reach one day the Baphomet’s throne”.
Trzecim wielkim atutem tej produkcji jest bas. Bardzo aktywny, czytelny i świetnie słyszalny, szczególnie w tych wolniejszych momentach. Gitary jak już pisałem nie są zbyt szybkie, ale za to bardzo ostre i rozdzierające umysł niczym bat plecy we „Flagellation”. Całość jest po prostu wielka. Nie mam najmniejszych wątpliwości, że „Ceremony Of Opposites” jest najdoskonalszym dziełem Samael i jednym z najlepszych w ogóle, a kto się nie zgadza to się nie zna, nie ma racji i już.
Tracklista:
01. Black Trip
02. Celebration Of The Fourth
03. Son Of Earth
04. 'Till We Meet Again
05. Mask Of The Red Death
06. Baphomet's Throne
07. Flagellation
08. Crown
09. To Our Martyrs
10. Ceremony Of Opposites
Wydawca: Century Media Records (1994)
Ocena szkolna: 6
DEMONEMOON : - Glory to you Ounis - Praise be to Ounis ;)
zsamot : Stanowczo lepszy jest... Ano właśnie to dwa światy: traktuję te płyty...
Sumo666 : Querva zarówno "Ceremony..." jak i "Passage" są to dzieła przegenialne...