Lata temu w materiale wyemitowanym w głównym serwisie informacyjnym pewnej dużej stacji telewizyjnej doświadczony, chcący się wykazać błyskotliwością dziennikarz wyliczył, że członkowie mającego właśnie wystąpić w Polsce zespołu The Rolling Stones mają razem ponad ćwierć wieku. Słabo. Sepultura ma już tyle nawet bez rozdrabniania na cząstki elementarne. Świętować 30. rocznicę istnienia przyjechała m.in. do Wrocławia.
Gwiazda zjawiła się na scenie prawie punktualnie. Organizatorzy zrezygnowali z supportu, ale publiczność nie potrzebowała rozgrzewacza - już przy otwierającym koncert, pochodzącym z początków działalności grupy "Troops of Doom" podkreślała rytm skandowaniem. We fragmencie utworu Derrick Green - który sposobem śpiewania przypomina mi bardziej Burtona C. Bella z Fear Factory niż Maxa Cavalerę, ale ze starym materiałem Sepultury radzi sobie bez zarzutu - wykorzystał efekt echa, w jeszcze większym stopniu użyty w drugiej pozycji w secie, "Kairos", w którego refrenie wokalnego wsparcia udzielił udzielił koledze basista Paulo Jr. Gitarzysta Andreas Kisser, właściwie jedyny aktualny członek zespołu o stuprocentowo metalowym wyglądzie, potrząsał tymczasem swoją czupryną, od początku występu dając z siebie wszystko. Publiczność też się nie oszczędzała i uniosła pierwszego surfera. Gorzej sprawowała się tylko dalej od sceny, gdzie nad głowami widzów nieraz, zwłaszcza od momentu, gdy Derrick pierwszy raz wsparł perkusistę Eloya Casagrande grą na ustawionym na środku sceny bębnie, wyrastał las urządzeń, które dawniej służyły do telefonowania, a obecnie - trudno jednoznacznie określić, ale chyba do zasłaniania widoku. W pełni rozumiem gniewne uwagi rzucane przez tych, którzy zapłacili za obejrzenie koncertu na żywo, nie na ekranie.
Łysy, czarnoskóry, masywny frontman powitał nas, a parę minut później, w trakcie "Propaganda", zechciał zobaczyć nasze, wyciągnięte w górę pięści. Publiczność usłuchała bez oporów, podobnie ochoczo jak zaraz potem, podczas "Breed Apart" wzięła się do skakania. Andreas również nas powitał - przy okazji zapowiadania "Inner Self". "Dead Embryonic Cells", "Convicted in Life", "Choke", "Cut-Throat" - wszystkie utwory były przyjmowane dobrze, a zespół udowadniał ich wykonaniem, że z koncertami radzi sobie świetnie i wciąż zasługuje na swoją wysoką pozycję w świecie metalu. Nie zapomina przy tym o fanach, którym dedykował najnowsze w swoim repertuarze "Sepultura under My Skin". Następnie cofnął się o prawie trzydzieści lat do "From the Past Comes the Storms", po czym wrócił do "Chaos A.D.", by Derrick mógł na zmianę z publicznością śpiewać refren "Territory". W kolejnym utworze gardłowy został odciążony jeszcze bardziej - na krótki blok będących w repertuarze Sepultury od dawna coverów złożyły się "Polícia" Titas i "Orgasmatron" Motorhead, przy czym w pierwszym z nich głównymi partiami wokalnymi podzielili się Paulo i Andreas. Szlagierów własnego autorstwa grupa oczywiście ma też wystarczająco wiele, zwłaszcza z lat 90. Za taki można uznać "Arise", a już na pewno trzeba - "Refuse/Resist" z nieco ubogo, przez brak dodatkowych bębnów, brzmiącym wstępem.
Kto wyczytał w zapowiedziach, że Sepultura przygotowała dwugodzinny set, mógł się zdziwić, gdy Derrick nam podziękował, Andreas rzucił w publiczność kostkę i kwartet opuścił scenę po zaledwie siedemdziesięciu minutach grania. Oczywiście nie było problemu z wywołaniem kapeli na bis. Tytułowy utwór z debiutu Sepultury "Bestial Devastation" poprzedzony został puszczonym z playbacku "The Curse". Następnie grupa znowu przeskoczyła prawie trzy dekady i wykonała "The Vatican" ze swojego ostatniego albumu długogrającego. Ciąg dalszy był już do przewidzenia. Krótki jam Andreasa i Eloya zapowiadał "Ratamahatta", w którym Derrick najpierw był wspierany wokalnie przez gitarzystę, a później bębnił w duecie z perkusistą. Na koniec, po "Roots Bloody Roots", kwartet zrobił sobie zdjęcie z publicznością w tle. Trzydzieści lat minęło w sto minut. Nie było zaskoczeniem, że na owe "30 years" złożyło się w większym stopniu "Max years". Z XX-wiecznych albumów Sepultury każdy miał w secie co najmniej jednego reprezentanta, najwięcej, bo aż czterech, "Roots", natomiast XXI-wieczne - najwyżej jednego. Licznie zgromadzona na jedynym w ramach jubileuszowej trasy koncercie zespołu w Polsce - grupa grała też w sierpniu w Krakowie, ale z normalnym setem - publiczność prawdopodobnie w większości właśnie tego się spodziewała. Swoją drogą, przynajmniej ze względu na ten tłum, dobrze, że przeniesiono występ ze Starego Klasztoru do większego klubu.
Zarzut odnośnie koncertu można mieć tylko jeden: był dość krótki. Nie sądzę jednak, by ktokolwiek miał większe powody do niezadowolenia. Sepultura nie zawiodła. Czekam na "czterdziestkę".
lord_setherial : Dokładnie tak! To co teraz robią jest dla mnie parodią starej poczciwej Sep...
Sumo666 : A ja nie czekam, na 40 czy na 50 tkę. Ten zespół powinien przestać is...