Oczekiwałem tego koncertu i to bardzo. Chciałem zobaczyć legendę sceny na żywo, nie tylko podczas koncertu festiwalowego, gdzie Annihilator prezentuje się naprawdę znakomicie, ale móc poczuć tę energię utworów Jeffa, spotęgowaną przez ściany klubu. Udało się doświadczyć tego fantastycznego uczucia 16 listopada, kiedy to ten zasłużony zespół, a właściwe projekt Jeffa Watersa, zawitał do Wrocławia. Oprócz stolicy Dolnego Śląska, polscy fani kanadyjskich klasyków mieli możliwość zobaczenia i usłyszenia ich na żywo w Gdańsku i Poznaniu.
Te trzy (szkoda, że nie więcej) koncerty odbyły się w ramach trasy pod nazwą - Europe In Blood Tour 2016 Pt. 2. Tak się stało, że w każdym z wymienionych miast organizacją poszczególnych gigów zajmowała się inna agencja koncertowa. Mnie najbardziej interesował, z racji zamieszkania, koncert we Wrocławiu. Jako że z miejscami na dobre koncerty, a taki właśnie był koncert Annihilatora, w moim mieście jest dość kiepsko, niejako z musu odbył się on w klubie Alibi, gdzie jakość odsłuchu nie raz, nie dwa pozostawiała sporo do życzenia. Jednakże, jak się nie ma co się lubi, to się lubi co się ma.
Na trasę u boku Watersa i spółki zaproszono australijski kwartet o nazwie Mason. Ci sympatyczni mieszkańcy Melbourne, bo z tego miasta wywodzi się zespół, nie mają zbyt dużego dorobku płytowego, jak do tej pory na rynek trafiły dwie epki oraz jedna płyta długogrająca, także dostąpili oni nie lada zaszczytu mogąc supportować, co by nie było, gwiazdę sceny.
Co do publiczności, to nie powiem, jej liczba powinna być nieco większa, choć nie ma tego złego - ścisku na głównym parkiecie nie było, a co za tym idzie można było swobodnie oddychać, a ci fani, którzy byli bezpośrednio pod sceną dali radę, co nie umknęło uwadze Jeffa - on również bawił się doskonale - widać było gołym okiem, że kocha to co robi, i że jak każdego artystę, cieszy go fakt żywiołowej reakcji zgromadzonych.
Co do występu Masona - był całkiem niezły. Energiczny thrash metal z fajnymi wstawkami solowymi zagrany w starym stylu przez młodych adeptów sztuki. 9 numerów, które w moim mniemaniu dobrze rozgrzały muzycznie fanów metalu przybyłych do wrocławskiego Alibi. Słychać było duży wpływ niemieckiej szkoły thrashu, co oczywiście jest bardzo chwalebne, albowiem nasi zachodni sąsiedzi mieli i mają cały czas ogromny wpływ na ten podgatunek metalu. Nie słuchałem debiutu dość uważnie, jednak wiem, że numery, które zagrali z albumu "Warhead" na żywo prezentowały się bardzo dobrze, a dzięki trasie z Annihilatorem być może ich kariera nabierze rozpędu.
Na gwiazdę wieczoru trzeba było trochę poczekać, jednak patrząc z perspektywy czasu, po prostu było warto. Na setlistę, jaką przygotował Jeff Waters trafiły głównie numery z wcześniejszych płyt zespołu. Zaczęli zgodnie z przypuszczeniami od "Suicide Society", natomiast później występ krążył wokół kawałków z wcześniejszej działalności Kanadyjczyka. Oczywiście nie mogło zabraknąć klasyków zespołu, takich jak "Alison Hell", "W.T.Y.D." czy "Phantasmagoria". Z mojej ulubionej trzeciej płyty Annihilatora "Set The World On Fire" zagrali utwór tytułowy, "No Zone" oraz, jakby to ująć "Brain Dance", przeplatany "Chicken And Corn". Cały czas, od początku koncertu do samego końca widać było, że Jeff jest w znakomitej formie - co potwierdziła znakomita relacja i kontakt z publicznością.
Z nowszych dokonań na setliście oprócz wspomnianego "Suicide Society" usłyszeliśmy raptem 2 numery, a były nimi, "Creepin' Again" z tego samego krążka oraz "No Way Out" z albumu "Feast" wydanego w 2013 roku. Trochę szkoda, ponieważ moim zdaniem numery chociażby z krążków "All For You" czy "Annihilator" powinny się pojawić na setliście na tej trasie. No cóż, szef Waters zdecydował inaczej. Ponadto na deskach wrocławskiego Alibi usłyszeliśmy m. in "King Of The Kill", "Annihilator", "Syn. Kill 1", "Stonewall" czy kończący występ "Human Insecticide". Całość zagrana, jak pisałem, niezwykle żywiołowo. Po prostu nie sposób się nudzić. Tym koncertem Annihilator, a właściwie Jaff Waters i muzycy, którzy aktualnie z nim grają, dali kopa i porwali fanów do swoistych pląsów.
Przeważnie po koncertach, jeśli ktoś chce zdjęcie z wykonawcą, na którego koncert się wybrał, zmuszony jest dość długo czekać, aż artysta wyjdzie z garderoby do fanów. Tym razem było zupełnie inaczej. Jeff, bo o niego tutaj chodziło, dość szybko pojawił się w lokalu i choć zapewne był zmęczony i zziajany, bez żadnych fochów czy gwiazdorstwa podpisywał płyty oraz pozwalał na krótkie sesje zdjęciowe. Miło, bardzo miło. To przyspieszyło i to znacznie mój powrót do domu, za co jestem temu sympatycznemu Kanadyjczykowi bardzo wdzięczny.
Reasumując, bardzo udany thrash metalowy koncert, na którym legenda sceny potwierdziła przynależność do czołówki, a i młode wilki pokazały pazur i jak pisałem, mam nadzieję, że jeszcze o nich usłyszymy.
Dziękuję za uwagę.
Organizator: Knock Out Productions.
Ocena szkolna: 4.