Polarized to projekt ze Stanów Zjednoczonych, który powstał w 2103 roku, a ostatnio wydał swój debiutancki album „Western Hypnosis”. Jego członkowie jednak do młodzieniaszków już nie należą i z niejednego muzycznego pieca chleb swój wyżerali. Przede wszystkim basista Lars Lindén od wielu lat pogrywa w Carnal Forge, a swój epizod w tym zespole miał też gitarzysta Dino Mezanhodzic. Drugi gitarzysta Daniel Botti związany był z Gory Blister, a perkusista Marco Di Silva z power metalowymi Valas i Perpetual Fire. Obaj ostatni przybyli w Włoch gdzie grali razem w deathowym Node. Sam Polarized jest z kolei zespołem thrash metalowym.
Drugi album Kanadyjczyków ze Skinny Puppy był pierwszym ich albumem jaki usłyszałem i w zasadzie pierwszym, który do mnie od razu przemówił. W porównaniu z debiutanckim albumem "Bites" nastąpiła zmiana w składzie - Billa Leeba (który odszedł i założył Front Line Assembly) zastąpił znany z Psyche - Dwayne R. Goettel. Nowy muzyk wniósł podobno świeże pomysły (podobno, bo nie znam "Bites") co niewątpliwie sprawiło, że "Mind: The Perpetual Intercourse" okazał sie albumem bardzo dobrym.
Szwedzki, legendarny gitarzysta Yngwie Malmsteen 14 października wyda swój najnowszy album studyjny pod tytułem "Perpetual Flame". Krążek będzie pierwszym w historii muzyka, który ukaże się nakładem Rising Force Records, a także pierwszym z udziałem Tima "Rippera" Owensa (byłego członka Judas Priest i frontmana Iced Earth). Na albumie znajdzie się 12 kompozycji wypełnionych łącznie prawie 70 minutami "nieskazitelnie metalowej, sześciostrunowej rozkoszy".
Jason Becker to jeden z tych genialnych muzyków, których błyskotliwie rozwijająca się kariera została przerwana przez chorobę. Becker - gitarzysta, który w młodzieńczych latach współtworzył z Marty Friedmanem formację Cacophony od kilkunastu lat cierpi na ALS - nieuleczalny zanik mięśni. Dorobek twórczy tego artysty jest dość skromny, ale wydaje mi się, że jest to jedyny gitarzysta, który potrafił stworzyć sensowną muzykę bazując na dość utartej konwencji.
Rzadko mi się to zdarza, ale jednak czasem tak się dzieje, że gdy słucham jakiejś płyty nie czuję po prostu nic. Żadnych odczuć, żadnych emocji, nawet myśleć się nie chce. Właśnie w taki sposób działa na mnie "The Perpetual Motion". Pytanie tylko, czy jest to wywołane tym, że poddałem się muzyce, czy też jest ona tak niewygodna dla moich uszu, że przelatuje gdzieś obok mnie.
Doomowa scena wydaje się być w ogromnym regresie. Bardzo niewiele jest zespołów, które potrafią w tym gatunku stworzyć coś świeżego, a co poniektóre zespoły (Paradise Lost, Anathema, Katatonia) już dawno opuściły tę niszę.
The Sins Of Thy Beloved, niejednokrotnie zarzucano im papugowanie Tristanii czy Theatre Of Tragedy. Nie zgodzę się z tym. The Sins Of Thy Beloved ma coś swojego, coś niezwykłego i przyciągającego słuchacza. O ile "Lake Of Sorrow" bylo schematyczne momentami, wręcz nudne, to "Perpetual Desolation" nużące nie jest. Jest to album mocniejszy niż poprzednik, dużo mocniejszy, mroczniejszy, mniej romantyczny.