Coraz dalej od doom metalu. Daleko od zgiełku i gwaru, daleko od hałasu i ciężkich brzmień. W odległym Trondheim, pośród czarnych dźwięków, zachowała się oaza spokoju, prawdziwe źródło życia. W 1997 roku objawiło się ono trzecim albumem „In This Room”. Autorem jest The 3rd And The Mortal.
Bydgoska formacja Alhena ogłasiła datę premiery swojej nowej płyty. "Breaking The Silence... ...By Scream", bo taki tytuł będzie nosił zapowiadany album, ukaże się już 4 października 2019 roku nakładem wydawnictwa Around Music. Tymczasem zespół prezentuje teledysk, zapowiadający nowe wydawnictwo, do utworu "Like A Doll".
Rok 1998 przyniósł pewną niespodziankę fanom My Dying Bride, a to za sprawą ich piątej płyty „34.788%... Complete”. Jest to album nowatorski i nie będący naturalną kontynuacją „Like Gods Of The Sun”. Został zerwany taki rozwojowy ciąg logiczny jakim zespół kroczył na swoich kolejnych wydawnictwach. Ale nie o logikę tu przecież chodzi tylko o emocje, których, kto jak kto, ale My Dying Bride akurat zawsze umieli dostarczyć. Dostarczyli i tym razem i nie wiem czy jest ktoś, kto z tej płyty mógłby być niezadowolony.
Po „Peace Sells... But Who’s Buynig?” Megadeth stał się bardzo znanym i rozpoznawalnym zespołem. Płyta odniosła ogromny sukces i przekonała do siebie wielu fanów na całym świecie. Po dwóch latach uderzyli po raz trzeci potwierdzając swoje czołowe miejsce w świecie thrash metalu. „So Far, So Good... So What!” to genialna, ponadczasowa pozycja i myślę, że znajdzie się wiele osób, które tę płytę uznają za najlepszą w dorobku zespołu. Młodzieńczy, szalony thrash, nieskalany żadnymi naleciałościami porywa po dziś dzień nie tylko zarażając swoją pasją, ale także urzekając bardzo już rozwiniętymi umiejętnościami instrumentalnymi i kompozytorskimi Dave’a Mustainea i jego załogi.
"... A w oddali widać morze" to niezwykły, barwny i wielojęzykowy album układający się w autobiograficzną opowieść Manu Chao - jednego z najsłynniejszych i najbardziej niezależnych artystów XXI wieku. Kompozytor, pieśniarz i muzyk. Artysta i obywatel międzynarodowy. Manu Chao urodził się w Hiszpanii, mieszkał we Francji, najczęściej bywa obecnie w Brazylii, ale najbardziej lubi Barcelonę. Żadnego z tych miejsc nie nazywa jednak domem. Jego projekty najbliższe są muzyce folkowej. Manu szczególnie chętnie sięga do latynoskich korzeni, co nie przeszkadza mu śpiewać w różnych językach. I taki właśnie wielojęzykowy, barwny, eklektyczny jest album „…A w oddali widać morze”.
Formacja Garbage przygotowała niespodziankę dla swoich fanów. 27 maja 2013 roku ukaże się koncertowe DVD zespołu, zatytułowane „One Mile High... Live”. Jest to zapis koncertu, który kapela zagrała 6 października 2012 roku w Ogden Theatre w Denver, Colorado. Zespół promował wtedy swój pierwszy po siedmioletniej przerwie, studyjny album „Not Your Kind Of People”, ale nie zabrakło również klasyków w postaci „Stupid Girl”, „I Think I’m Paranoid” czy „Only Happy When It Rains”. Oprócz zapisu pełnego koncertu fani znajdą na płycie klipy do utworów „Big Bright World” i „Blood For Poppies” oraz ujęcia zza kulis pokazujące kapelę przygotowującą się do koncertu. „One Mile High... Live” będzie również dostępne jako Blu-Ray.
Pamiętam jak kilka lat temu na łamach DP recenzowałem krążek australijskiego Portal "Outre". Stwierdziłem wtedy, że to najbardziej nawiedzona rzecz jaką w życiu słyszałem. Choć z perspektywy czasu uważam muzykę Australijczyków za okropnie nudną, to muszę powiedzieć, że do niedawna to określenie miało rację bytu. Do niedawna - dopóki gdzieś z lamusa nie odkopałem jedynego krążka pochodzącego z Seattle Infester.
"Evidence... Is Written In The Noizz" to debiutancki album pochodzącego z Pszczyny zespołu Digger. Choc nazwa zespołu nic nie mówi i raczej nie jest zbyt zachęcająca do poznania zespołu, to miłośnicy nowoczesnych dźwięków mogą zacierać już ręce.
Oto dokument ukazujący głęboki sens istnienia i harmonię "świętej trójcy" - muzyki, tekstów i grafiki. Materiał będący (metaforycznie) kluczykiem otwierającym małe drzwi do ogromnego, fascynującego, pięknego ale i chorobliwego świata świetności Anny-Varney Cantodei, jedynej i wiecznej nadzorczyni projektu Sopor Aeternus & The Ensemble Of Shadows. "The Goat... And Other Re-Animated Bodies", drugie oficjalne DVD niemieckiego projektu, to podzielone na 9 mniejszych części emocje i ruchome obrazy wiernie towarzyszące spektakularnej działalności Anny Varney.
"Death... The Brutal Way" to tytuł najnowszego albumu holenderskich deathmetalowców z Asphyx, którzy nie tak dawno się reaktywowali. Materiał powstaje w Sonic Assault Studio pod okiem Kleina Douwela, który jest także odpowiedzialny za nagłośnienie koncertów zespołu. Wiadomo też, że za mix odpowiedzialny będzie DanSwanö. Muzycy zapowiadają, że będzie to zdecydowanie najcięższy album w ich dorobku. Premiera przewidziana jest na koniec maja/początek czerwca, a wydawcą ma być Century Media.
Szukając korzeni stylu określanego mianem death metalu dotarłem do
Stanów Zjednoczonych a ściślej mówiąc do Chicago gdzie przeszło
dwadzieścia lat temu swój początek miała grupa Master uważana za
prekursorów wyżej wspomnianego gatunku. Gdy pierwszy raz usłyszałem
nazwę grupy stwierdziłem, że jej członkowie albo są głupio pewni siebie
albo rzeczywiście wykonywana przez nich muzyka nosi znamiona
mistrzostwa. Niestety jak to często się okazuje ludzie, którzy dużo
mówią, mało robią. Tak było również w przypadku ekipy Paula Speckmana,
już po pierwszym przesłuchaniu drugiej płyty w dorobku formacji - "On The Seventh Day God Created… Master" - doszedłem do wniosku, że
chłopakom brak umiejętności, które byłyby zdolne przekonać mnie o
słuszności doboru ich nazwy, z całą jednak pewnością materiał przykuł
moją uwagę i dał się poznać jako kawałek po prostu dobrze zagranego,
wczesnego death metalu.
Na listopad zapowiedziana jest nowa płyta projektu Caamora. Będzie to dwupłytowy zapis koncertu akustycznego zatytułowany "Journey's End... An Acoustic Anthology". Na wydawcnictwie znajdzie się zapis koncertów z Anglii, Polski, Chile, Belgii oraz Argentyny. Na krążku pojawi się też sporo zdjęć i komentarzy muzyków.
Była letnia noc. W ogrodzie wszystko niby było po staremu… ptaki
śpiewały, gałęzie wiśni miały już piękne owoce, a woń kwiatów była
wyczuwalna na całym jego obszarze. Nie była to jednak zwykła woń… w
każdej części ogrodu była inna. Raz do upojenia pachniała sennie
lawendą, melisą i innymi ziołami… a raz różami, Galiami… czasami ciężką
wonią, która jak kadzidło wdzierała się do płuc i podstępnie wywoływała
kaszel. Lecz najciekawsza była nad stawem… delikatna, zwiewna,
połączona z zapachem magnolii, Lilli wodnych i rosy… Była to niezwykła
noc bowiem dziś po długim nowiu księżyca, wyjrzał nie tylko za chmur,
ale niczym kobieta swoje włosy z twarz, odsłonił kawałek siebie.
Za sprawą takich płyt jak "The Real Thing" oraz "Angel Dust" Faith No More dołączył do panteonu najciekawszych i najbardziej oryginalnych zespołów rockowych w historii. Zapewne wielu spodziewało się, że formacja podąży ścieżką obraną na "Angel Dust", ale kto jest spostrzegawczy zauważy, że zespół nie nagrał dotychczas dwóch podobnych utworów.
Drugiego takiego zespołu ze świecą w ręku szukać. To już blisko 20 lat minęło, gdy w Słowenii (a ówczesnej Jugosławii) niejaki Mr. Doctor (Mario Pancieri - Włoch z pochodzenia) zarejestrował z grupą muzyków debiutancki album swojego projektu Devil Doll, zatytułowany "The Girl Who Was… Death". Muzyka inspirowana była serialem "The Prisoner", a płyta po dziś dzień jest ikoną, niedoścignionym ideałem konceptualności horroru w muzyce.
Simulacra to twory mające imitować - bedące kopią rzeczywistości. Nazwa z pewnością znana bardziej jest wielu osobom z doskonałej powieści Philip K. Dicka pod tym samym tytułem. W tym właśnie projekcie Miguel'a Boriau znany z Insomnii, Weihan, Beyond Infinity, Nihilum i Mannus próbuje dźwiękami oddać pustkę.
W trzy lata od wydania kultowego już krążka "Bastard" ikona polskiej sceny metalowej powróciła na scenę z albumem "Róże Miłości… Najchętniej Przyjmują Się Na Grobach". O ile już "Bastard" prezentował bardziej okrzepniętą muzykę, o tyle chyba mało kto się spodziewał, ze Kat pójdzie jeszcze dalej i nagra chyba najbardziej przystępny album w swojej karierze.
Gdy patrzę na te kolejny zespół ze słowem "Mind", "Eye", "Dream" lub jakimkolwiek innym związanym z percepcją, to dostaję ostrego rozwolnienia, a obiad sprzed czterech dni nagle ożywa w żołądku. Nie wiedzieć czemu, ale w 99,9% przypadków nieciężko się domyśleć, że jest to granie gdzieś na pograniczu Dream Theater, Pain Of Salvation i power metalu.
King Diamond najlepsze czasy ma już za sobą. W zasadzie od czasów "Spider's Lullaby" jedynie "Voodoo" i "House Of god" prezentowały niezły poziom. Ostatni krążek mistrza horroru "The Puppet Master" w moim odczuciu był strasznym gniotem. Nie spodziewałem się więc po "Give Me Your Soul ... Please" czegokolwiek ciekawego, tym bardziej, że już bardziej idiotycznego tytułu na płytę chyba nie dało się wymyśleć.