Kiedy słyszymy „Panta Koina”, to jakie powinno być pierwsze skojarzenie z tą nazwą? Jak chcecie, by ją kojarzono?
Panta Koina: Dobrze by było gdyby nas kojarzono jako młodą, prężnie rozwijającą się kapelę rockową. Kolejne skojarzenia ... potężna dawka pozytywnej energii na scenie i ostry klimat do imprezy w trakcie i po koncertach.
Ale to nie tylko nazwa zespołu? Co oznacza dosłownie?
P.K.: Panta Koina w dosłownym tłumaczeniu oznacza „wszystko wspólne”. Kwintesencja anarchistycznego sposobu przeżywania rzeczywistości. Choć pachnie to także trochę filozofią hippisowską. Nazwę zaczerpnęliśmy od podziemnej organizacji zrzeszającej studentów, która w XIX wieku propagowała działalność literacką i samokształcenie. Funkcjonowali nielegalnie, więc wszystkich aresztowano lub rozstrzelano. Tak skończyła w tamtych czasach Panta Koina. Ale nam to nie grozi… (śmiech).
Jaką gracie muzykę? I do kogo ją kierujecie?
P.K.: Każdy z nas słucha różnych rzeczy. Długo by wymieniać, choć trafnie określił to Worm, twierdząc, że wpływ na nas miało wszystko, co nie udaje muzyki, lecąc od Dead Can Dance przez Burzum po KSU. Taki bardzo szeroki wachlarz. Gramy więc muzykę, będącą wypadkową rocka, punka, metalu i grunge'u. Cały czas pracujemy nad własnym stylem, bo najgorsze, co może być, to zamknięcie się w jakiejś konkretnej ramie muzycznej lub bezsensowne kopiowanie czegoś, co już istnieje. Im więcej wyobraźni w muzyce tym lepiej. Nasze nagrania kierujemy raczej do wybrednego słuchacza. Skacząc po naszych kompozycjach, można odnieść wrażenie, że muzycznie są trochę z różnej bajki. Kładziemy bardzo duży nacisk na mocne, wartościowe i przemyślane teksty, które są takim elementem scalającym poszczególne numery. Nie znajdziesz wśród nich piosenek o tym, że jest mi źle, zakochałem się czy mam kaca. Nie śpiewamy o pierdołach. Jako kapela mamy dużo do powiedzenia i wykorzystujemy muzykę, by wykrzyczeć nasze poglądy i emocje. Dzięki temu staje się ona rodzajem komentarza do bieżących wydarzeń i różnych procesów społecznych czy politycznych.
Macie długi staż. Opowiedzcie w skrócie, jak wyglądała Wasza droga od szkoły średniej, bo wtedy zaczęliście swoją działalność, po dzisiejszy dzień.
P.K.: Początki działalności sięgają 2004 roku. Będąc w liceum założyłem z kumplami z tak zwanego podwórka - Piotrkiem Czapskim, Waldkiem Miłochą i Danielem Czapskim - kapelę punkową, z którą często organizowaliśmy garażowe jam session. Skład się na moment ustabilizował, gdy Piotrka na perkusji zastąpił - świetny jak na nasze warunki - perkusista Franek, Przemek Tymosiewicz. Zaczęło się fajnie kręcić. Jeździliśmy po wioskach i graliśmy bardzo offowe koncerty. Raz dostaliśmy się na przegląd do Lublina - był to JAF organizowany przez samorząd KULu - no i wygraliśmy pierwszą nagrodę - jakieś graty muzyczne, ale, co najważniejsze, wówczas: koncert na lubelskiej muszli koncertowej przed VOO VOO i Maleo Reggae Rockers. Dla takich gówniarzy grających punk rocka to było coś. Nagraliśmy demo, na którym znalazły się 3 numery (Kłamcy, Pytania, Kim jesteś?), które zbierało niezłe recenzje. Ale tuż po tym nagraniu Franek i Mania wymyślili, że jadą do Wielkiej Brytanii. No i pojechali. Kapela się rozpadła, a po nich ślad zaginął. Śmieszna historia, bo dwa tygodnie temu odezwali się do nas przez naszego Facebooka. Tak więc w latach 2005-2009 kapela nie funkcjonowała. Ja zabrałem się za typowe życie studenckie. W tym czasie szukałem miejsca w Lublinie, gdzie można by było robić próby, licząc, że uda się odbudować skład. Ale nie było gdzie grać. Spędziłem chyba z 3 lata na szukaniu sali prób. I po tych kilku latach tułaczki trafiłem do pubu Ragnarock. Piotrek i Paweł, którzy prowadzili klub udostępnili lokal. Wtedy odezwałem się do kumpli z liceum, z którymi w 2007 założyliśmy w Parczewie taki dziwny zespół Twaróg we Mgle. I na bazie tej kapeli zmontowaliśmy nowy skład Panta Koiny. Perkusja - mój brat Kacper, gitara - Worm, bas - Jeż i wokal - Bzoma, którego namawialiśmy na śpiewanie od czasu, gdy na jednej z libacji odbywającej się na stancji Jeża w Siedlcach zaśpiewał te swoje sławetne „nie nie nie”. Wiedzieliśmy, że prędzej czy później zmusimy go do śpiewania. Bo nie było innej opcji, a głos miał dobry. I tak się zaczęło kręcić. W tym składzie wystartowaliśmy w 2009 roku i zagraliśmy ponad 40 koncertów. W ubiegłym miesiącu Kacper opuścił zespół. Wspiera nas teraz duchowo. Na bębnach zastąpił go Kuba Dziarmaga - znany kielecki scyzoryk, grający także w lubelskiej kapeli Altercore. No i mamy silny skład. Robimy swoje!
Niedawno nagraliście ep-kę. Rozeszła się już?
P.K.: W 2010 zarejestrowaliśmy 6 numerów w lubelskim R'n'R studio u Suchego. Była to wyjątkowa sesja, ponieważ nagrywaliśmy materiał w tą zimę stulecia, siedząc całymi dniami w studio na Sławinku i popijając rozgrzewające trunki. Chyba dlatego zajęło nam to ponad 3 miesiące. Ale efekt był bardzo fajny! Wydaliśmy „Martwe Miasta” własnym sumptem, nie oglądając się na jakieś wytwórnie. Porozsyłaliśmy kilka płyt do stacji radiowych. Kto chce, ten puszcza, kto nie, to nie puszcza. Większość płyt rozdaliśmy zainteresowanym uczestnikom naszych koncertów i właścicielom knajp. Trochę sprzedaliśmy przez internet. Zostało z 10 egzemplarzy. Na pamiątkę. Muszę dodać, że dzięki tej ep-ce zostaliśmy zaproszeni jako jedna z 32 (na ponad 700 zgłoszonych kapel) do eliminacji na dużą scenę tegorocznego Przystanku Woodstock. Graliśmy w Battle of The Bands w olsztyńskiej Pinezce, ostatecznie przegrywając m.in. z Corruption. Naprawdę ekstra impreza. Pozdrawiamy FZ i WOŚP!
Co jest największą siłą Panta Koiny?
P.K.: Chyba nasza bezkompromisowość. Jesteśmy oryginalni dzięki zdrowemu podejściu do muzyki. Niestety, z tego, co zaobserwowaliśmy nie zdarza się to zbyt często. Nie napinamy się, nie kłócimy. Tworzymy zgraną paczkę, która przede wszystkim lubi się dobrze bawić. No i robimy to, grając muzykę. Szczerze mówiąc, nie kojarzę próby, koncertu czy wyjazdu, na którym nie było dobrej imprezy.
Dlaczego warto zwrócić na Was uwagę?
P.K.: Naszą muzyką wracamy do pewnych korzeni. Punkowa energia, przemyślane teksty opakowane w ciekawych, zróżnicowanych aranżacjach. Nie kopiujemy i nie udajemy. Nie śpiewamy o bzdetach. Serwujemy porządną dawkę rocka. I robimy to dobrze!
Nad czym obecnie pracujecie? Macie plany koncertowe?
P.K.: Obecnie kończymy opracowywać materiał na pierwszy długogrający album. We wrześniu wchodzimy do studia i liczymy, że płyta będzie gotowa na początku października. Mogę powiedzieć tyle, że będzie bazowała na koncepcie „Martwych miast”. 12 różnorodnych kompozycji. Pierwszy koncert w ramach trasy promującej odbędzie się w warszawskiej Fabryce Kotłów 13 października. Tam też nakręcimy koncertowe DVD. Natomiast we wrześniu po nagraniu singla bierzemy się za produkcję teledysku. Sprawę mamy już w zasadzie dograną. I jeszcze jedno ważne wydarzenie - 10 września odbędzie się III edycja organizowanego przez nas mini festiwalu, czyli Parczew Żyje Rockiem! Za 3 tygodnie zamkniemy sprawy organizacyjne i wszystkie informacje ujawnimy na naszej nowej stronie www.pantakoina.pl . Obecnie można o tym poczytać na www.myspace.com/pantakoinarock. Jak widzisz, nie próżnujemy!
Więc trzymam kciuki za Was.
Więcej o zespole: www.myspace.com/pantakoinarock