Incarnated jest takim zespołem, po którym można się z góry spodziewać jakie będzie jego następne dokonanie. Takie jak wszystko co było poprzednio. Jakakolwiek zmiana byłaby wręcz szokiem. Szoku nie było. „Try Before Die” – trzeci album weteranów polskiego brutal gore death metalu, spełnia wszystkie wymogi rzeźnickiego zwyrodnialstwa w dźwięku, piśmie i obrazie, a jeżeli różni się czymś od „Pleasure Of Consumtion” to tym, że jest jeszcze mocniejszy i bardziej brutalny.
Jak tak patrzę na okładkę to aż żałuję, że nie śmierdzi i muchy się do niej nie zlatują. To by dopiero był fenomen artystyczny. Krwiste mięcho towarzyszące wszystkim stronom wkładki ukazane jest w takich zbliżeniach, że aż nie wiadomo co to jest. Znaczy wiadomo, że jest to mięcho, ale czyje i jakie fragmenty przedstawia nie da się rozszyfrować, choć może to i lepiej. W rozwiązaniu zagadki pomóc mogą teksty, gdzie pulsujące jeszcze i bryzgające posoką, niedojedzone ludzkie szczątki walają się całymi stertami, a lubieżni bohaterowie, mimo chorobliwej ekscytacji, nie nadążają tego wszystkiego zarzynać, rozcinać, kroić i w ogóle masakrować.
Muzyka utrzymana w sztywnych ramach ekstremalnego, wpadającego w grind core, death metalu nie może niczym zaskoczyć ani odsłonić przed słuchaczem nowych pokładów dźwiękowej ekspresji, ale za to może go ostro sponiewierać i dla lepszego efektu skopać po pysku. Drużyna Pierścienia, po ośmiu latach atakuje w tym samym składzie i z tej samej twierdzy Selfmadegod Records. Atakuje płytą precyzyjnie bombardującą wypaczoną świadomość, gdzie jakakolwiek namiastka melodyjności nie ma prawa wypłynąć spod terrorystycznej maglownicy zionącej łańcuchowymi riffami i bezlitosną łupaniną. Przyjemne to całkiem i miłe dla ucha, sporo wybijających się riffów, a nawet solówek, szalejąca perkusja i gniotący bas. Po prostu pod każdym względem dobra płyta.
Wokale są dwa, na pozór podobne, ale jak się uważnie słucha to można wyróżnić death metalowy growling i bardziej kwiczący i mniej wyraźny, grindcoreowy ryk. Płyta zaczyna się jakimiś zaburzeniami w aparaturze medycznej i sapaniem, co zwiastuje, że jakiś chory gorzej się poczuł, a kończy jednostajnym piskiem oznaczającym zapewne jego zejście. Jest to inne, ale sama koncepcja końcówki przypomina mi zakończenie „Clouds” Tiamat. Tu również występują anielskie chorały i gdy wydaje się, że umęczona, przez te trzydzieści pięć minut, dusza idzie do nieba, wszystko kończy się niepokojącym dźwiękiem, jakby jednak zjeżdżania w dół na jakichś łańcuchach. Kto się nie boi, niech się przekona – „Try before die”.
Tracklista:
1. Zombieland
2. Second Side (out of mind)
3. Dead Eyes See Nothing
4. My Brother Cain
5. Full of Victims
6. Death Machine
7. Grave Is Where Your Heart Is
8. Bloody Hands
9. Madness
Wydawca: Selfmadegod Records (2014)
Ocena szkolna: 4+