Dwa lata po cieszącej się dużą popularnością „Ashes Of The Wake”, Lamb Of God wydali swój kolejny album „Sacrament”. Perfekcja z jaką został on nagrany jest chyba jeszcze bardziej dośrubowana, a ciężkość materiału wprost miażdżąca. Nic dziwnego więc, że kariera zespołu nabierała coraz większego rozmachu, a ich nazwa zaczęła poprzedzać trasy największych gwiazd i zdobić czołówki największych światowych festiwali.
„The Wake Of Magellan” to płyta, której tytuł i okładka mogą wprowadzić błąd. Choć faktycznie dużo w niej o morzu, to nie ma podbojów karawelami jak na obrazku, a Magellan to nie ten Magellan, o którym od razu każdy pomyślał, tylko jego (w bardzo dalekiej linii) potomek. Historię swojej dziesiątej płyty Savatage umieścili bowiem w czasach współczesnych i wpletli w dwa, z tego co czytałem, autentyczne wątki.
Powstały w 2004 roku "Ashes Of The Wake" - trzeci już album metalcore''owej grupy Lamb Of God - to chyba szczytowe osiągnięcie formacji. Krążek wręcz obfituje w nieprzeciętne zagrywki gitarowe, olbrzymią dawkę mocy i ciekawe ozdobniki nie rzadko zaczerpnięte z typowo industrialnego zaplecza. Również wspaniały growling Blythe'a - będący wizytówką grupy już od samego "New American Gospel" (pierwszy album grupy) - stoi tutaj na dość wysokim poziomie. Reasumując panowie z Richmond oddają w nasze ręce kawał już nie tak świeżego, ale wciąż rozgrzanego metalu.
Niedługo, bo zaledwie rok kazał czekać Robert Fripp na następcę genialnego debiutu. Muzykę zespołu zaczęto określać mianem rocka progresywnego, gdyż poszerzał horyzont muzyczny o jeszcze nieeksplorowane rejony. Ogromny szał i moda na zespół przyczyniły się do tego, że oczekiwania wobec następnego wydawnictwa były wysokie. W tym czasie Fripp zdążył pozbyć się MacDonalda, werbując do składu trzech nowych muzyków.
The Wake, brytyjska grupa o post-punkowych korzeniach, legenda rocka gotyckiego dorównująca swą popularnością The Sisters Of Mercy, po latach milczenia wydaje DVD. Album między innymi zawiera 10 hitów, dwie rzadkie ścieżki, jedną nigdy nie publikowaną oraz dwa studyjne teledyski. Jeden z nich - "Christine" można zobaczyć w serwisie YouTube.
Savatage - zawsze chwalony, a mimo to drugoligowiec. To, że dzieła zespołu mają piękną nutę epicką, wiadomo nie od dziś. Tym razem formacja postanowiła stworzyć koncept album będący połączeniem dwóch historii, które rzeczywiście miały miejsce. Pierwsza z nich dotyczyła 3 rumuńskich gapowiczów wyrzuconych za burtę przez kapitana oraz heroicznemu poświęceniu jednego z członków załogi, aby ocalić rozbitka, druga zaś irlandzkiej reporterki Veronicy Guerin, która zginęła walcząc z handlem narkotykami w kraju. Te 2 historie zostały połączone i osadzone w czasach wielkich odkryć geograficznych, podczas których główny bohater docenia wartość życia ludzkiego.
Bedąc zafascynowanym ostatnio wydawnictwami z The End Records z UnexpecTem na czele, trafiła mi w ręce kapela, która nijak nie pasuje to tego całego avant-progowego grona. Tak jak UnexpecT, tak i Thine Eyes Bleed pochodzą z Kanady. Co więcej - zostali okrzyknięci najlepszym undergroundowym zespołem w Kanadzie... Teraz, kiedy zdążyłem się zapoznać z zawartością "In The Wake Of Separation" to muszę stwierdzić, że Kanadyjczycy mają okropny gust, gdyż w potencjał tamtejszej sceny nie wątpię. W przeciwieństwie do UnexpecTa czy Ion Dissonance, Thine Eyes Bleed nie łamie jakichkolwiek barier, jest bardzo wtórne i ograniczone w swoim thrash/deathowym światku.