W 1996 roku powstały chyba wszystkie brytyjskie kapele trip-hopowe. Oczywiście to śmiałe stwierdzenie nie ma podstaw bytu, ale przez ostatnie parę dni poznałem dwie grupy z tego kręgu muzycznego, które swe debiuty odnotowały właśnie w 1996 roku. Pierwszą z nich było Archive ze wspaniałą płytą "Londinium", którą miałem przyjemność opisać wam pokrótce, drugą zaś jest zespół Lamb oraz ich krążek nazwany tym samym tytułem. Już na pierwszy rzut oka widać, że pomimo przynależności do wielkiej trip-hopowej rodziny, obie formacje zdają się być swoimi przeciwnościami.
Przeciwnościami ile, bowiem w Archive mamy poukładany beat i
przejrzystą linię melodyczną, o tyle Lamb jest pełen dysharmonii zaś
dźwięki, które z upodobaniem produkuje nie raz sprawiają wiele kłopotu
nawet najcierpliwszym i najbardziej wyrozumiałym słuchaczom. Tak czy
inaczej płyta, choć nie od razu, przypadła mi do gustu, a to za sprawą
kilku czynników, o których teraz opowiem.Po pierwsze wybijający się często ponad muzykę wokal Lou Rhodes, już od pierwszego utworu ("Lusty") nadaje nieco chilloutowy charakter całej płycie. Dodatkowo różnorodność środków przekazu zauważalna właściwie na każdym kroku daje podstawy by sądzić, że mamy do czynienia z wyjątkową grupą muzyków, wszelako wyćwiczonych w swym muzycznym rzemiośle. Zauważamy, zatem typowo drumowe podkłady ("Lusty"), ale i delikatne gitarowe wzmianki zalatujące z lekka country ("Zero") jak także jazzowe standardy w "Merge". Wszystko to oczywiście mieści się w szeroko rozumianych trip-hopowych granicach.
Niekwestionowanym numerem jeden płyty jest "Gorecki". Ta wspaniała kompozycja obdarzona wspaniałym klimatem zwraca na siebie uwagę przede wszystkim czystym wokalem, ale i ciekawym rytmem i klawiszami, które nagle wybuchają niesamowitą ekspresją i chyba po raz pierwszy na tej płycie - harmonią.
Ostatni utwór na płycie to "Fela". Charakteryzuje się on dość dużą dawką nostalgii. Pełen zadumy głos wokalistki, elektroniczna imitacja wiatru i prosty rytm ułożony z trzech klawiszowych dźwięków. Strasznie ciekawe, ale nieco przytłaczające zakończenie płyty, które trwa moim zdaniem zbyt długo.
Ogólnie rzecz biorąc album jak na debiut broni się całkiem nieźle. Da się w nim znaleźć naprawdę godne polecenia kawałki, choć bez trudu wychwycić również te, którym do miana dzieł artystycznych bardzo daleko.
Tracklista:
01. Lusty
02. God Bless
03. Cotton Wool
04. TransFattyAcid
05. Zero
06. Merge
07. Gold
08. Coloser
09. Gorecki
10. Feela
Wydawca: Fontana Rocerds (1996)