Frankenstein i hrabia Drakula to dzisiaj postacie kultowe. Spotkać je można w wielu filmach (niekoniecznie horrorach) czy nawet bajkach dla dzieci. Popkultura jednak w dużej mierze zniekształciła prawdziwy obraz obu postaci, a tym samym obraz samych powieści, z której pochodzą. Tak, jak wiemy, że Batman to naprawdę Bruce Wane, milioner, który nocami ratuje mieszkańców Gotham City, tak wiemy, że Frankenstein to potwór ze szwami na całym ciele, a jedyny dźwięk, który z siebie wydaje, to coś na kształt: „Buuu…”. Myśląc o Frankensteinie, wielu z nas ma przed oczami nikogo innego, jak słynnego lokaja rodziny Addamsów, Lurch’a.
Zakładam, że większość przeczytała powieść Mary Wollstonecraft (Godwin) Shelley pt. "Frankenstein albo: Współczesny Prometeusz". Kto nie przeczytał - powinien. Nie z racji tego, że dzieło jest jakieś wybitne, ale z racji tego, iż jest klasyką, z której czerpie garściami zarówno współczesna kultura jak i popkultura. Przede wszystkim powinni przeczytać je ci, którzy chcą się zabrać za lekturę książki "Przypadek Victora Frankensteina", która stworzył Peter Ackroyd. Nie jest to niezbędne, ale dopiero w nawiązaniu do oryginału możemy cieszyć się pełnią odbioru książki.