Takiego nagromadzenia emo młodzieży jakie skumulowało piątkowe Self-Destruction w Liverpoolu nie widziałem jeszcze w żadnym wrocławskim klubie. Możliwe, że był to przypadek lecz biorę pod uwagę także opcję, że owy klub tejże dosyć świeżej subkulturze bardzo sprzyja. Choć w sumie ciężko mi cokolwiek powiedzieć na ten temat ponieważ była to moja pierwsza wizyta w tymże ciekawym miejscu. W dodatku wizyta bardzo udana.
Gdy zorientowałem się mniej więcej co do baru i kibla, montować na scenie kończył się mieroszowski Cockroach. Kapelę ową znam i cenię od festiwalu Dark Castle III gdzie to widziałem ich po raz pierwszy tak więc standardowo spodziewałem się mocnego uderzenia z ich strony. O ile się nie mylę zaczęli jednym ze swych szlagierków pt. "A Miracle" i skutecznie parli do przodu kolejnymi numerami ze swego ostatniego dema. Nie zabrakło także nowych numerów najprawdopodobniej dedykowanych już na następny album, które wypadły wcale nie gorzej. Panowie tłuką się po różnorakich scenach już od dawna i mimo braku większego rozgłosu po ich zachowaniu scenicznym widać, że granie muzy sprawia im przyjemność. Niestety dobry nastrój jaki panował na scenie nie udzielił się zbytnio publiczności, która to najwyraźniej nie zdążyła jeszcze wychylić wystarczającej ilości piwa aby rozpocząć bardziej żwawą zabawę pod sceną. Braw jednak nie brakowało. Następnie nastąpiła wymiana sprzętu i powoli stroić zaczął się Heap Of Ashes. Już od pierwszych dźwięków można było poznać (a nawet zauważyć spoglądając na jedną z gitar, na której widniało dosyć znane logo), że koledzy nie wstydzą się w swej muzyce ukrywać lekkich naleciałości Toola. Muza jaką zaserwowali już od pierwszych taktów porwała do machania baniami niemałą grupkę publiczności. Dosyć charyzmatyczny frontman oczywiście także miał w tym swój udział. W tej chwili będąc już po występie jestem nawet w stanie powiedzieć, że był to najlepszy występ tego wieczoru lecz wtedy nie było to jeszcze takie pewne. Z niecierpliwością czekałem na gwiazdę wieczoru.
Fate Unknown znałem z ich nagrań już od paru miesięcy i to głównie dla nich wybrałem się w tenże wieczór do Wrocławia. Co jednak głównie nie uczyniło tejże kapeli w mej opinii prawdziwą gwiazdą wieczoru? Sound. Obydwa supporty miały mocne selektywne brzmienie czego niestety nie można powiedzieć o Fate Unknown. Nie wiem. Może akustyk nie podołał? Zacznijmy może od tego, że na scenie zainstalowało się tym razem 7 osób. W kapeli mamy trzech gitarzystów i trzy wokale (z których jeden biegał wolno, drugi grał na gitarze, a trzeci na dodatek obsługiwał sampler) co dla gałkowego, a raczej jego sprzętu, stanowiło niemały problem. Ustawianie wszystkiego ciągnęło się w nieskończoność, co chwile sprzęgały mikrofony, zdychały odsłuchy. Gdy po co najmniej 30 minutach manipulacji pokrętłami kapela w końcu zaczęła grać, z głośników poleciał taki chaos, że naprawdę ciężko było się w tym wszystkim połapać. Nie umniejszam tutaj samej kapeli w żadnej mierze, uważam po prostu, że tego dnia mieli pecha. Mimo sajgonu jaki generowały membrany głośników dało się jednak wyczuć rytm, a napitej publiczności raczej wiele więcej do zabawy nie potrzeba. Ludzie bawili się przez to cały ich występ doskonale, o czym świadczyć mogło pierwsze tego wieczoru mini pogo oraz bisy.
Biorąc pod uwagę niską cenę biletu (5 zł) przystępną cenę i jakość piwka oraz samą organizację, całą imprezę oceniam bardzo wysoko i z niecierpliwością czekam na kolejne edycje.