Krakowscy prekursorzy rocka industrialnego w Polsce nie wydają się w tym dziesięcioleciu zbyt aktywni. Od dwóch wydanych na przełomie lat 2011 i 2012 albumów - zbioru przeróbek utworów Republiki oraz bardziej ambientowego "Ummmet" - ich dyskografia nie wzbogaciła się o ani jedną pozycję. Nie oznacza to jednak, że nic nie tworzą. Ostatnio podstawiają na żywo muzykę do filmu niemego "Berlin: symfonia wielkiego miasta", pojawiły się też zapowiedzi nowego albumu. Obecnie natomiast są w czymś, co nazwali trasą koncertową, chociaż bardziej pasowałby opis "weekendowe wypady raz na miesiąc".
Niezależnie od częstotliwości występów, warto było sprawdzić, co u nich słychać.
Gdy szatniarz jest równocześnie bramkarzem, nie wróży to wysokiej frekwencji. Publiczność faktycznie zbierała się powoli, a zespół też nie spieszył się z wejściem na scenę. Wreszcie puszczono nam dźwięki z laptopa, a swoje partie zaraz dołożyli do nich gitarzysta Jacek Tokarczyk, basista Robert Tuta i perkusista Filip Mozul. Jako ostatni, już pod koniec otwierającej występ "Porannej wiadomości", pokazał się wokalista Tomasz Grochola, który przystąpił do obsługi drugiego komputera. Po porcji industrialnego metalu grupa wykonała "Kombinat" Republiki. Pomimo problemów Grocholi z odpowiednim ustawieniem efektu echa energetyczna trzecia pozycja w secie podziałała na widzów właściwie i sprawiła, że skandowali nazwę zespołu, bynajmniej nie Ciechowskiego. Niestety więcej takiego chóralnego wychwalania Agressiva 69 tego wieczoru nie usłyszała.
Po przeboju Republiki autorskie "Mrówki atakują las" zabrzmiało dość topornie. Przy okazji doszło do pierwszego z serii drobnych wypadków: trącony przez wokalistę statyw się przewrócił, przez co mikrofon na chwilę znalazł się pod sceną. Po "Na końcu świata" Grochola uniósł piwo i rzucił "Na zdrowie". W "Devil Man" wokalnie wsparł go Tuta, a statyw znowu poleciał, chociaż już mniej efektownie. Nieźle wypadł nowy utwór, mający się znaleźć na najbliższym albumie, zatytułowany być może "Kochajmy się kolejny raz". Po nim grupa zagrała następny kawałek Republiki, tym razem "Przeklinam cię". Następnie Grochola opuścił scenę, a obowiązki głównego wokalisty przejął Tuta. "Seed" raczej nie wzbudziło wielkich emocji, jednak kompozycja płynnie przeszła w jeden z mocniejszych punktów programu: "Koniec sztuki". Grochola, z papierosem, wrócił do mikrofonu na ostatni refren.
Po "Każdy dzień jest taki sam" zabawa pod sceną nieco się rozkręciła, a nawet osiągnęła chyba swoje apogeum. Stało się to podczas "Nie widać końca". Sam wokalista też zresztą ruszał się niemało. W drugiej połowie koncertu szczególnie chętnie stawał na ograniczającej scenę barierce, utrzymując równowagę poprzez opieranie się głową o niski sufit, który wcześniej zdawał mu się przeszkadzać. "Na barykadach walka trwa" Republiki i "Money Is a Sin" przedzieliły złożone przez Grocholę widzom życzenia z okazji Dnia Chłopaka, natomiast "Point of View" poprzedzone zostało jego komentarzem, że zawsze grają je na koniec. Finisz wyglądał dość efektownie, chociaż przypadkowo: w trakcie wykonywania ostatnich partii wokalnych jak kostki domina przewróciły się trzy statywy od mikrofonów. Natychmiast przypomniały mi się kapele, które w punktach kulminacyjnych występów celowo demolują sprzęt, jednak frontman Agressivy 69 nie wyglądał na zadowolonego z tej sytuacji.
Po niespełna godzinie i kwadransie zespół opuścił scenę - poza Grocholą, który szybko zawołał kolegów na bis. Grupa zaprezentowała jeszcze dwie przeróbki. W "Personal Jesus" Depeche Mode Grochola dał zaśpiewać jeden wers widzowi. Niestety wykonanie zabrzmiało kiepsko, a końcówka była już sieczką z dudnieniem i urywającym się wokalem. "Tak długo czekam (Ciało)" Republiki wypadło o niebo lepiej.
Agressiva 69 pokazała, że jest w niezłej formie. Można tylko było liczyć na więcej materiału premierowego. Aż cztery utwory Republiki, przy ogólnie siedemnastu wykonanych, to - jak na ponad pół dziesięciolecia od ich wydania - pokaźna reprezentacja i może trochę za duża mniejszość, ale na razie się to sprawdza, a poza tym teksty po polsku mogły cieszyć tych, którym przeszkadza angielszczyzna Grocholi. Ostatecznie jedyną prawdziwą wadę koncertu stanowiły problemy techniczne, ale były one drobne i raczej nie zepsuły nikomu ogólnego wrażenia.