Pod koniec stycznia islandzka, założona w 2006 roku formacja Bloodgroup, po raz drugi odwiedziła Polskę i zagrała cztery koncerty: w Warszawie, Krakowie, Wrocławiu oraz Poznaniu. Pierwszy krążek grupy, wydany w 2007 roku „Sticky Situation” otrzymał bardzo dobre recenzje, a zespół szybko został okrzyknięty jedną z najciekawszych, prezentujących ambitne popowe brzmienie, nowych grup z Islandii. Bloodgroup znani są już z tego, że ich koncerty są bardzo energiczne i potrafią szybko rozgrzać publikę do czerwoności. W krótkim czasie zdobyli w Polsce wielu fanów, więc na brak publiczności nie mogą narzekać.
Muzycy skupili się głównie na materiale z ostatniej płyty, zatytułowanej „Dry land”, jednak nie zabrakło oczywiście starszych kawałków. Usłyszeliśmy między innymi: „This heart”, „My arms”, „How do we know”, „Pro choice” czy „Red Egypt”. Bloodgroup podkręcał atmosferę zarówno energetycznymi i połamanymi, jak i hipnotyzującymi oraz zimnymi dźwiękami. Był to niezwykle żywiołowy i interesujący koncert, którego jedynym minusem były tylko od czasu do czasu kwiczące do ucha nastolatki. Muzycy nie zwalniali tempa i po raz kolejny zaprezentowali do czego są zdolni podczas koncertu.
Warto było zobaczyć Bloodgroup w akcji, jednak dla mnie była to raczej ciekawostka niż wielkie odkrycie. Jedno trzeba im przyznać - wiedzą, jak rozkręcić niezłą imprezę.