Lubię się czasem „poszwendać”. Weekend pod względem pogody nadawał się na wycieczki a i mnie ewidentnie nosiło z miejsca na miejsce, toteż w końcu pojechaliśmy ze znajomymi nad jezioro.
Niestety akwen, nad który się wybraliśmy, ominęła wiosenna akcja „sprzątania świata”. Prawdopodobnie nie pierwszy raz. Otwarto zapory więc poziom wody niższy niż zazwyczaj, odsłonił kilogramy śmieci na mieliznach, brzegach, plażach. I gdyby były to szczątki organiczne, które powodując chwilowy smrodek, znikną w przeciągu miesiąca czy dwóch, to „pół biedy”. Wizualnie i olfaktorycznie może i nieciekawie ale młode rośliny pewnie doceniłyby tą dawkę „nawozu”. Tymczasem oprócz typowych śmieci „turystycznych” czyli wszelkiego rodzaju opakowań foliowych i butelek, najwięcej było pudełek i worków po… przynętach i zanętach używanych przez wędkarzy.
A wydawać by się mogło, że akurat tym ludziom powinno szczególnie mocno zależeć na czystości wód i pięknie krajobrazu, które to podobno tak lubią kontemplować. Zupełnie jakby chcieli się wpisać w schemat działania w myśl obiegowego powiedzenia, że „najwięcej złodziei jest wśród policjantów, a najwięcej kłusowników wśród myśliwych”.
Nie pierwszy raz, nie jedyna grupa ludzi. Tylko niech się później nie dziwią, gdy zamiast leszcza czy płoci złowią piranię, bo będzie jedynym gatunkiem, który wystarczająco szybko zdoła zaadaptować się do zanieczyszczenia wód.
P.S. Nie zwalczam wędkarzy. Mój Misiek łowi i chociaż w wyciąganiu żywej istoty z wody, na wbitym w podniebienie lub gardło haku nie widzę nic zabawnego, to „moczenie kija” bywa dla mnie pretekstem by załadować się na łódkę w charakterze balastu (który na dodatek nie wiosłuje) a następnie poopalania się nago, gdzieś na środku jeziora. Kto powiedział, że wędkowanie musi być nudne? ;P Niektórzy nawet w słodkich wodach łowią Koniki Morskie. ;)