
Gra tego muzyka dosyć znacznie różni się poziomem od reszty grupy. Zacznijmy od tego, że "Fatal Portrait" jest zdecydowanie bardziej heavymetalowe niż poprzednie dokonania wspomnianych muzyków. Niemniej jednak wyczuwalne są w dalszym ciągu ciągotki do grania pod Black Sabbath, solówki Dennera nie olśniewają, są raczej zachowawcze, więc na tym tle neoklasyczne i energiczne granie LaRocque błyszczy. Sekcja gra także w sposób zachowawczy, ale muzyka jest spójna i przemyślana. Diamond pokazuje, że jest w dobrej formie, w dalszym ciągu czaruje skalą głosu, jego partie są bardziej urozmaicone niż w Mercyful Fate.
Znaczącą różnicą pomiędzy debiutem solowym Diamonda a Mercyful Fate jest także kwestia nastroju - tutaj jednak chyba na korzyść Mercyful Fate. „Fatal portrait” jest albumem mrocznym, ale ma zdecydowanie bardziej teatralny, artystyczny wydźwięk, aniżeli szczery do bólu, opętańczy nastrój "Melissy" i "Don't Break The Oath".
Prawdziwy problem tego krążka leży jednak w tym, że jest zaledwie dobry. Brakuje mu pazura Mercyful Fate, tego czadu, energii, tych pomysłów. Po przesłuchaniu 3-4 utworów słuchacz raczej się nudzi, melodie nie wpadają tak w ucho, jak to będzie na kolejnych wydawnictwach, podobnie jak i instrumentarium - przyzwoite, ale powodów do zachwytu jeszcze nie ma.
"Fatal Portrait" niewątpliwie jest dobrym debiutem, prezentującym inne podejście do metalu aniżeli Mercyful Fate, ale raczej niepotrafiące udźwignąć ich fenomenu. Niemniej jednak jest to album spójny, przemyślany i bardzo obiecujący, choć na pewno nie taki, który trzeba mieć w swojej płytotece.
Wydawca: Roadrunner Records (1986)
Harlequin : Też lubię twórczość Kinga Diamonda ... zwłaszcza tą do "The...
AndyBlakk : Wszystko pięknie, ale Fatal Portrait nie jest koncept albumem... A co d...