Piętnaście lat po swoim najdonioślejszym dziele King Diamond postanowił stworzyć jego kontynuację. „Abigail II: The Revenge” opowiada dalszą historię dorosłej bohaterki. Dla jednych jest to okazja do powrotu do przeszłości, dla innych zawód niespełnionych nadziei. Czas jest nieubłagany, na pewno zespół jest już nie taki sam i klimatu lat osiemdziesiątych tu nie uświadczymy, lecz nowa odsłona „Abigail” ma swoje nowe zalety.
Z pewnością płyta jest bardzo dobra muzycznie i tu chyba nie powinno być dyskusji. Zadbali o to głównie Andy LaRocque do spółki z nowym gitarzystą Mike’m Wead’em. Nowym w King Diamond, bo panowie znali się już dobrze z Mercyful Fate. Opowieść osnuta jest nie tylko gitarowym prowadzeniem, ale też dużą ilością solówek i samodzielnego grania. Z dobrej strony pokazał się także debiutujący w zespole Matt Thompson dając solidny i zróżnicowany perkusyjny podkład. Poza tym materiał ma basową głębię i bardzo dobre, mocne brzmienie. Konstrukcje utworów są przemyślane i misternie poukładane, przez zdecydowaną większość czasu opierając się na solidnym, metalowym szkielecie, lecz również przechodząc w odpowiednich momentach we fragmenty lżejsze, akustyczne, klawiszowe lub chwilowo zupełnie znikając na rzecz pasujących do tekstu dźwięków.
Sam King oczywiście wykorzystuje wszystkie swoje skale i pokazuje się z rozmachem jak przystało na głównego aktora przedstawienia. Skrzeczy, piszczy, pieje, jęczy, opowiada, a nawet śpiewa. Sam ze sobą przeprowadza dialogi, cytuje, deklamuje i oczywiście powala jedynymi w swoim rodzaju falsetami. Ubarwione to jest tworzącymi fabułę scenami jak wołanie matki przez dziecko-ducha, czy męczeńska śmierć Jonathana, przy wtórze spazmatycznego śmiechu Abigail. A wszystko okraszone jest całą masą odgłosów nadających realności opisywanym zdarzeniom. Jak pada deszcz to słychać, że pada, jak ktoś idzie to słychać kroki. Tak samo jest skrzypienie drzwi, bijący zegar, tłuczone szkło. Razem daje to niemalże film, mroczną opowieść, którą dodatkowo obrazuje okładka.
Obraz pochodzi z końcówki „The Storm”. Oto Abigail przybywa ciemną nocą do dworu, a drogę oświetla jej dziecko-duch. Okazuje się, że dwór zamieszkuje Jonatan, który jednak nie umarł po upadku ze schodów w pierwszej części, tylko porusza się o lasce i głównie na wózku inwalidzkim. Abigail przywołuje mu na myśl jej matkę Miriam i zakochuje się w niej. Ona na romantyczną kolację przygotowuje mu jednak potrawę z tłuczonym szkłem i z lubością obserwuje jego cierpienie. Następnie okłada go własną laską i pali żywcem, przy okazji sama ginąc w płomieniach. W ten sposób nie pomaga dziecku-duchowi w odnalezieniu matki. Matki Miriam, która umarła rodząc ją, gdyż dziecko jest duchem jej samej, czyli Abigail. Umierając skazuje więc na wieczne cierpienie ducha samej siebie. Historia kończy się więc tragicznie dla wszystkich.
Jest więc fabuła, jest muzyczna technika, są wszelkie scenograficzne dodatki. Do pełni szczęścia brakuje mi większej przebojowości samych utworów. Żeby tu jeszcze było parę hiciorów, którymi mógłby się zachwycać słuchacz nie orientujący się w całości, tylko tak dla pojedynczej piosenki. Wyróżnia się „Mansion In Sorrow”, mogłoby być tego trochę więcej. A tak to jest naprawdę dobrze.
Tracklista:
01. Spare This Life
02. The Storm
03. Mansion In Sorrow
04. Miriam
05. Little One
06. Slippery Stairs
07. The Crypt
08. Broken Glass
09. More Than Pain
10. The Wheelchair
11. Spirits
12. Mommy
13. Sorry Dear
Wydawca: Metal Blade Records (2002)
Ocena szkolna: 5-