Wracać wciąż do domu Le Guin
Zmierzch Bogów
Blog :

Ka-tet w poszukiwaniu mrocznej wieży

Ka-tet w poszukiwaniu mrocznej wieży, czyli "Ja cię kocham Stefciu"
Stephen King chyba do końca świata nie przestanie mnie zadziwiać - ten człowiek ma swoje lepsze i gorsze momenty, ale nigdy, przenigdy nie zbywa mu na pomysłach. Być może dlatego ma u mnie nieograniczony kredyt zaufania. Odkąd sięgam pamięcią książki Kinga zawsze towarzyszyły mi w literackich podróżach po świecie, i niezależnie od tego, czy wylądowałam w starożytnym Egipcie, w towarzystwie Egipcjanina Sinuhe, czy też za rękę prowadził mnie w przyszłość Dukaj, zawsze znajdowałam drogę do magicznego, współczesnego Maine. Parafrazując znane powiedzenie - wszystkie drogi prowadzą do Maine. To niesamowite, że miejscowośc realnie istniejąca (i to jeszcze w bardzo przerysowanej, do bólu patriotycznej Ameryce, takiej z powiewającymi flagami i hymnem dobiegającym gdzieś z niewidzialnych głośników), ma w sobie smak najbardizej mrocznych zakamarków tolkienowskiego śródziemia i fantastycznych krajobrazów współczesnej fantastyki. King chyba zaczarował to miejsce, przekreslił jego realność i po swojemu nadpisał jego kształty, kolory, mieszkańców. Co mi tam realne Maine - ja wierzę w Maine z książek, Maine wampirów, szaleńców i regulatorów, Maine Rolanda, Jake'a, Susan i Eddiego i oczywiście, najmilszego, najbardziej kochanego z wszystkich futrzaków w książkach Kinga - Eja.
Zebrało mi się na takie bałwochwalcze wrecz pienia o Kingu nie bez powodu - własnie po raz kolejny wzgryzam się w smakowite wnętrzności cyklu "Mroczna wieża" i cóż tu dużo mówić, znów wciąga mnie ta powieść jak bagno.  znać w niej reke mistrza, nawet jeśli niektóre fragmenty sa bardzo naciągane, w niektórych akcja dzieje się zbyt szybko, lub nieco bez sensu. Od czasu do czasu wkurza mnie Roland, który na podobieństwo naszego, polskiego wiedxmina przypomina taniego, sentymentalnego dziada, by za chwilę zmienić się w diabelnie interesująca postać. zresztą - Rolanda z całej czwórki i tak lubię najmniej. teoretycznie wokół niego rozgrywa się cała akcja, ale... znacznie bliscy wydają się pozostali członkowie ka-tet, ze szczególnym uwzględnieniem Eddiego. Ten facet udał się Kingowi znakomicie. Może to przez znamię eks-śpuna, czy nietypowe pocuzcie humoru, ale ten bohater jest genialny. Wzrusza mnie to jak się zachowuje, ta niewymuszoność w mowie, w miłości, we wszystkim. No i oczywiście Ej! My oh my!, jak ja bym chciała mieć własnego billy-bumblera! (choć obawiam się że dośc czesto powtarrzałby końcówki dość brzydkich słów). Scena, kiedy biedny Ej rzuca się za jakiem do Nowego Jorku przez teleportal jest chyba tak samo wzruszająca, jak spotkanie wiedźmina z ciri, po walce ze stworami z uroczyska. I tam i tu zwilgotniały mi oczy, bo obie sceny sa genialne, i w obronie tego stwierdzenia dam się pociąć na plastry. Genialne jest też to, że gdy czytasz "Mroczną wieże" i widzisz podobieństwa do fabuł innych książek (przecież ta powieść to puzzle, utworzone na podstawie całej masy cytatów i zapożyczeń), to i tak nie czujesz znużenia bądź znudzenia, bo King umie pisać. Takie proste stwierdzenie - King umie pisać, które wyjaśnia wszystko. I to, że kilkutysięczno stronicowe dzieło (bo do tego cyklu inne określenie nie pasuje) czyta się w kilka dni, i to, że w trakcie czytania przed oczami przewijają się bohaterowie jak żywe postacie, w których istnienie się wierzy, i których żal kiedy giną. Można się nawet zakochać :) Bo King jest jednak wielki, choć przecież napłodizł całkiem sporo knotów. Ale ja tma mu grzechy odpuszczam, dla "Mrocznej wieży". I nie wyobrażam sobie jak będzie pusto, kiedy tego pisarza zabraknie. Chyba jest symbolem moich czasów.
Komentarz
Średnia ocena: 0
Oceny: 0
starstarstarstarstar

Podobne artykuły