Wielki powrót legendy black metalu na scenę stał się faktem. Choć ostatnimi laty come backi są bardzo popularne, to niewielu zespołom udaje się powrócić do poziomu sprzed rozpadu. W rok po wydaniu "Monotheist" wiemy, że powrót Celtic Frost w oczach wielu okazał się sukcesem.
Jak to jednak bywa często - ja mam swoje zdanie. Przede wszystkim
słychać, że miał to być powrót gdzieś do czasów "To Mega Therion", ale
do końca to się udało z jednego prostego powodu - technika tak poszła
do przodu i ciężko jest teraz osiągnąć brzmienie rodem sprzed 20 lat. I
to jest zasadnicza kwestia, która odróżnia "Monotheist" od
wcześniejszych dokonań. Klimat spróbowano osiągnąć poprzez mocny
przester gitar i mocno rzeżące brzmienie. Zapomnieli jednak co
poniektórzy, że produkcja lśniąca jak psu jaja nijak się ma do
oldschoolowego grania. Efekt końcowy jest taki, że materiał może jest
klimatyczny, ale na dobrą sprawę bardzo jednorodny, a w efekcie nudny.
Słuchacz szybko się orientuje, że pomysły kończą się tu dość szybko, a
nadrabianie tego poprzez sztuczne kreowanie klimatu budzi trochę
niesmak.Mam bardzo mieszane uczucia co do jakości tego wydawnictwa. Z jednej strony muzycznie nawiązuje on do pierwszych dokonań Szwajcarów - z drugiej można porównać go do 60-letniej kobiet noszące push-upy. Gdy jest sztywny gorsecik, wszystko jakoś wygląda - gdy coś się poluzuje, to zaczyna zwisać. Taki też jest więc "Monotheist" - dzięki swojej hermetyczności i ograniczonej formie jako tako wygląda. Gdy jednak robi się zbyt nowocześnie wszystko wygląda już dużo gorzej.
Tracklista:
01. Progeny
02. Ground
03. A Dying God Coming Into Human Flesh
04. Drown In Ashes
05. Os Abysmi Vel Daath
06. Temple Of Depression
07. Obscured
08. Domain Of Decay
09. Ain Elohim
10. Totengott
11. Synagoga Satanae
12. Winter (Requiem, Chapter Three: Finale)
Wydawca: Century Media (2006)