Często się mówi o Celtic Frost, że "grali zajebiście dopóki nie dali dupy na "Cold Lake"". Jakby nie patrzeć jest w tym dużo prawdy, choć kto śledził uważnie poczynania zespołu, to zauważył zapewne pewne ciągotki w stronę nieco bardziej melodyjnego grania.
"Cold Lake" nie ma jednak nic wspólnego z black metalem. Choć już
poprzednia płyta pokazywała trochę inne oblicze zespołu, to te elementy
charakterystyczne dla dokonań Venom i wczesnych płyt Celtic Frost,
które przewijały się na "Into The Pandemonium" tutaj po prostu nie
istnieją. "Cold Lake" to ukłon w stronę delikatniejszego, by nie rzec
bardzo heravymetalowego grania. Doceniłbym może kierunek obrany przez
formację, gdyby to co zrobili było dobre - tymczasem poziom woła o
pomstę do nieba. Zacznijmy od tego, że Tom G. Warrior nigdy nie należał
do specjalnie utalentowanych wokalistów. Jak się ma więc jego
zgrzytliwy wokal do bezsensownego heavymetalowego pitolenia
pozbawionego kompletnie polotu? Ano tak, że wszystko sprawia wrażenie
zdekomponowanego a nie skomponowanego. Nie można napisać nic pozytywnego o tej płycie. Może formacja chciała wykonać duży, prorozwojowy krok, ale kompletnie nie podołała zadaniu. Nie dziwi fakt, że wszyscy zgodnie chórem śpiewają, że jest to najsłabsza płyta tego zespołu, ale i też że jest to płyta zwyczajnie bardzo słaba...
Tracklista:
01. Human (Intro)
02. Seduce Me Tonight
03. (Once) They Were Eagles
04. Petty Obsession
05. Cherry Orchards
06. Juices Like Wine
07. Little Velvet
08. Blood On Kisses
09. Downtown Hanoi
10. Dance Sleazy
11. Roses Without Thorns
12. Tease Me
Wydawca: Noise Records (1988)