Gdy się dowiedziałem, że lider Frost, niejaki Jem Godfrey był producentem płyt takich artystów jak Ronan Keating czy Atomic Kitten, to troszeczkę zwątpiłem w jego kompozytorskie umiejętności. Obawiałem się, że "Milliontown", reklamowany jako rock progresywny, będzie zawierał zbyt wiele naleciałości popowych, tak jak niektóre płyty Yes czy Genesis.
Na szczęście obawy okazały się bezpodstawne. Frost nagrał album będący
albumem czysto progresywnym. "Milliontown" jest dosyć mocno podobny do
twórczości The Flower Kings. Mamy więc do czynienia z nieco cięższym
rockiem progresywnym, w którym konstrukcje utworów nawiązują raczej do
tych bardziej klasycznych, aniżeli nowatorskich. Kawałki są więc
rozbudowane, ale nie jest to granie nastawione na popisy
instrumentalne. Mamy tu mnóstwo pięknych, delikatnych melodii, wiele
momentów jest wręcz artrockowych. Gitarzysta wyraźnie inspiruje się
Steve’m Rothery’m (Marillion), gdyż gitary są oszczędne, ale jak jest
już coś grane, to jest to piękne. Spore znaczenie mają tu instrumenty
klawiszowe, momentami brzmiące bardzo nowocześnie i nawiązujące
odrobinę do bardziej komercyjnej muzyki. Nieco mniej ciekawie wypada
warstwa wokalna - tutaj raczej niczego ujmującego nie znajdziemy,
wokalista operuje dosyć mało charakterystyczną barwą, a i jego
umiejętności do największych nie należą."Milliontown" nie jest arcydziełem, nie jest też wydawnictwem, do którego się często wraca. Jest to jednak kawał dobrze zagranego i dobrze skomponowanego progrocka. Podstawowym zarzutem kierowanym pod adresem Frost jest brak oryginalności, ale z drugiej strony, takie utwory jak "Black light machine" mają nieodparte piękno i czasem chce się posłuchać tych delikatnych solówek pełnych przestrzeni. Są to jednak tylko momenty w całości - generalnie jest to album przyzwoity, ładny, ale nie na tyle przykuwający uwagę, aby stał się regularnym gościem w moim odtwarzaczu.
Tracklista:
01. Hyperventilate
02. No Me No You
03. Snowman
04. The Other Me
05. Black Light Machine
06. Milliontown
Wydawca: Inside Out (2006)