Malutka dziewczynka szła korytarzem, patrząc na obrazy wiszące na ścianach. Jej biała suknia szeleściła cicho sunąc po ziemi. Korytarz był bardzo długi. Wygądał jakby był częscią bardzo starego zamku. Podłoga i ściany zrobione był z wielkich ociosanych kamieni. Kiedy patrzyła przed siebie zdawał się nie mieć końca. Było bardzo zimno.
Podniosła dłonie do góry wypowiadając zaklęcie. Nic się nie stało. Na ścianach po obu stronach wisiały wielkie obrazy. Stare zakurzone płótna w grubych drewnianych ramach. Nie które zdawały się mieć setki lat. Inne wyglądały na nowsze. Po obu stonach każdego obrazu paliły się dwie pochodnie. Obraz, pochodnia, kilka metrów przerwy, pochodnia i znów obraz. I tak w bez końca. Przyjrzała się obrazom. Każdy z nich przedstawiał inną postać. Mężczyźni i kobiety, ubrani byli w idealnie dopasowane garnitury i suknie. Jak zauważyła, nie które z nich pochodziły z jej czasów, a niektóre wyglądały jakby były sprzed setek lat. Każda osoba na obrazach była uśmiechnięta. Wszyscy sprawiali wrażenie bardzo szczęśliwych.
Dziewczynka szła dalej przyglądając się postacią z obrazów. Nagle zatrzymała się przy jednym z obrazów. Przyjżała mu się dokłdnie i cofneła o krok w tył napierając plecami na ścianę. Na obrazie stała uśmiechnięta jej starsza siostra. Miała na sobie czerwoną, długą suknię, która wspaniale kontrastowała z jej czarnymi włosami.
Dziewczynka po chwili znów ruszyła korytarzem. Spojrzała przed siebie. Widać było koniec korytarza. Ruszyła biegiem, przebierając swoimi malutkimi nóżkami. Tuż przy końcu zwolniła. Na jej twarzy malowało się przerażenie. Powoli podeszła do obrazu. Obraz przedstawiał ją. Stała uśmiechnięta w tej samej białej sukni, którą teraz miała na sobie. Na głowie miała srebrny diadem, zielonymi kamieniami. Miały dokładnie taki sam kolor jak jej oczy.
- To ty - usłyszała głos.
Gwałtownie się obrócła wyrwana z zamyślenia. Za nią stał mężczyzna. Miał około 50 lat. Kręcone włosy i siwą brodę, nadawały jego twarzy majestatyczny wyraz. Ubrany był w lekką srebrną zbroję. Napierśnik i naramienniki odbijały refleksy ognia padającego z pochodni. Za jego plecami, poruszały się wolno wielkie, białe skrzydła.
- Nie bój się mnie. Nie zrobię ci krzywdy.
Jego głos był ciepły. Z każdym kolejnym słowem strach ustępował.
- Piękny obraz prawda? - powiedział patrząc na płotno na końcu koytarza.
- To ja. - powiedziała cicho. - Co to oznacza?
Uśmiechnął się.
- Spójrz wyżej.
Podniosła głowę. Ponad obrazem wisiała drewniana tablica z wyrytymi w niej słowami. Tablica wisiała wysoko, dlatego wcześniej jej nie zauważyła
Słowa na tablicy mówiły: Władcy Świata.
- Co to znaczy? Nie rozumiem.
- Wielu nie rozumie. Wielu nie chce zrozumieć...
- Ja chce.
Uśmichnął się.
- Jak widzisz w tym korytarzu wisi bardzo dużo obrazów.
- Ile?
- Dokładnie tyle, ile jest ludzi na Ziemi.
Nastąpiła cisza.
- Ale co to wszystko oznacza.
- Nie na wszystkie pytania moża dostać od razu odpowiedzi. Czasem trzeba ich poszukać.
W milczeniu patrzyła na swój obraz.
- Ludzie mają wielką moc. Jesteście bardzo wyjątkowi. - mówił bardzo spokojnie i powoli - Jeśli chcecie możecie dokonać bardzo wielkich rzeczy. Musicie tylko odkryć w sobie moc i nauczyć się jej używać.
- Mówisz o mocy magicznej?
- Mówię o czymś znacznie silniejszym. O tym co znajduje się głeboko w was. Mówie o miłosci. O złości. Nienawiści. Mówię o uczuciach.
Obróciła się.
- Kim ty jesteś?
- Ja będę Ci pomagał.
- Czy zobaczę Cię jeszcze kiedyś? - spytała.
- Wszytsko zależy od Ciebie.
- Nie rozumiem.
- Musisz już wrócić.
- Gdzie?
- Tam skąd pochodzisz. Na ziemię. To ona daje Ci siłę. Dlatego nie mogłaś tutaj rzucić zaklęcia.
- Rozumiem. Jak mogę wrócić? Na ziemię?
- Wypowiedz swoje imię.
- Satrina Ad'Cross.
Nagły błysk. Czuła, że spada. Ciemność. Pustka.
Cross : Kilka osób napisało do mnie z pytaniem, skąd mi się wziął taki po...