Zawsze najtrudniejszy jest początek:)
Może pokrótce, w paru słowach, przedstawię moją osobę.
Introwertyczna, mimo że postrzegana jestem jako typowy ekstrawertyk - wiecznie roześmiany ryjek, żarty które potrafią rozśmieszć każdego ponuraka etc. Nigdy nie wynoszę swoich smutków poza własny pokój. Wychodząc obrastam w tą żałosną skoróbkę, której nie potrafię się pozbyć. Znajomi określają mnie chyba najtrafniej "kochany czubek". Słodka, trachę infantylna, jakby nazbyt dziewczęca.
Nigdy nie mogłam sobie poradzić z "określeniem siebie". Krążę ciągle między różnymi grupami ludzi. Gdy znalazłam się w konkretnym otoczeniu, przejmowalam pewne zachowania, niekiedy nawet gusta, jednak zawsze "odstawałam". Górę brał nonkonformizm. Czułam w głębi siebie, że to nie jest to. Szukałam więc dalej. Zawsze jednak odczuwałam swój związek z (jak to określam) melancholijnym nastrojem. Kiedyś ktoś powiedział, że nadaję się na "gota".
Było to dla mnie dziwne, ponieważ obracałam się w kręgach ludzi, wśród których uchodzili oni za ofiary losu...
Jakiś czas temu, kolega z klasy - metal zaczął opowidać mi historie związane z gotami. Przytłoczyło mnie stwierdzenie:
"...im to można napluć w twarz a oni tylko uciekną i się popłaczą. Faceci którzy malują paznokcie na czarno! Żałosne."
Zraniło mnie to! Zaczęłam bronić czegoś co było dla mnie niejasne...
Znalazłam tą stronkę, przed paroma godzinami i doszłam do wniosku, że chyba mogę się określić mianem "gota". Ale chyba jedynie mentalnego, ponieważ ani muzyka (choć spotkałam się z wieloma zespołami muzycznymi grającymi taką muzykę m.in. Lacrimosa, Closterkeller ect.), ani literatura (choć cenię E. A. Poe!) nie odpowiadają moim ostatnim gustom (parę lat temu to co innego;)).
Siedzę tak teraz i myśle, że gdyby parę lat temu spotkała na swojej drodze człowieka, któremu można by doczepić plakietkę "Got", nie miałabym tych problemów co teraz. Miałabym swoją "subkulturę";P