Zmierzch Bogów
Wracać wciąż do domu Le Guin
Opowiadania :

Narodziny

Urodziłam się 28.12.1981 r. Gdy przyszłam na świat, o dziwo, nie zgasły wszystkie gwiazdy. Nie grzmiały  pioruny, a błyskawice nie rozjaśniały ciemnego nieba. Tylko księżyc słyszał piekielny wrzask, mój  pierwszy  debiut solowy. Najwyraźniej upodobałam sobie te dźwięki, bo od  tego czasu  bardzo, bardzo często płakałam. Co tu  kryć - byłam najnormalniejszym dzieciakiem pod słońcem, no, może tylko trochę brzydszym ...

Odkąd pamiętam ON  zawsze był ze mną. Uśmiechnięty, ciepły,  czasem zdenerwowany, może i smutny. Trzymając się jego ręki stawiałam swoje pierwsze, ziemskie kroczki w zerówce. Chwile tam spędzone są  jak szare chmurki płynące beztrosko po błękicie nieba. Nic szczególnego  nie zakodowałam.

Zgodnie z kolejnością rzeczy poszłam do szkoły. Nowy rozdział w moim życiu. Bez szachrajstwa mogę  powiedzieć, że byłam zdolnym uczniakiem. Choć nie kochałam książek, a nauka nie sprawiała mi przyjemności i  satysfakcji. ON nie pomagał w lekcjach. Dziś wiem, że takim postępowaniem wpoił we mnie samodzielność. Wszystkie problemy i wątpliwości rozwiązywałam sama, jednak kiedy  potrzebowałam przyjaciela, tak od serca, ON zawsze przy mnie stał.

Orbita życia nie zatrzymuje się. Z małego podlotka wyrosłam na dużą dziewczynkę. Miałam  swoich  przyjaciół, i jak każdy - wrogów. Byłam lubiana i nie lubiana. Dziką pasją było dla mnie pióro i kartka, zawsze  coś tam bazgrałam. Przeżyłam swoją pierwszą miłość. Nie odwzajemnioną. Kochałam, a byłam nie kochana. Pamiętam ten ból do dziś i wiem, że nigdy tego nie zapomnę. Miałam 12 lat, to przecież tyle, co nic, a  pokochałam świadomie i dojrzale. Cierpiałam. Mówią, że czas leczy rany. Czy to prawda? Wiem, że to mnie zmieniło. W głębi duszy wycisnęło szare piętno smutku. A ON zawsze mi powtarzał, że „Kochamy życie nie dlatego, że jesteśmy przyzwyczajeni do życia, lecz dlatego, że jesteśmy przyzwyczajeni do kochania.” Tak przekonał mnie, że kiedyś na pewno ktoś pokocha mnie i będę szczęśliwa.

Jednak w życiu każdego są burze… Buntowałam się… Na ludzi, świat, życie. Kłóciliśmy się całymi godzinami. Teraz wiem, że z każdej kłótni coś zapamiętałam. Coś, czego nie można ubrać w słowa. 

Byłam w liceum, gdy rozpromienieni wiosną wybraliśmy się z jego rodzicami na wycieczkę. Marcowy dzień był wyjątkowo ciepły, a motocykl jak zwykle wypucowany. A ON wyglądał na nim to poważnie... Wiedziałam jak kocha tę maszynę... Wiedziałam też jak bardzo kocha rodziców, dlatego też nigdy nie pozwalał by poniosła go wyobraźnia motocyklisty – podlotka. Jeździł spokojnie i rozważnie... Podróż... Nie dojechaliśmy... Wypadek...  Śmierć... ? Pękła struna w dobrej gitarze.

Bałam się. W szpitalu nie chciano mi o niczym powiedzieć. ON z nami nie wrócił... Kilka następnych tygodni przeżyłam w nieświadomości czegokolwiek i kogokolwiek.  Szkoła, nauka - jak  zawsze. Łzy płynęły, chociaż nie płakałam. Koszmar nie chciał się skończyć. Miałam wrażenie, że cierpienie powoli zabierało mi życie. Gdzieś, przez zamknięte drzwi usłyszałam,  że muszę się pozbierać, bo inaczej tylko specjaliści podołają opiece nade mną. Schudłam, skurczyłam się. O różnych porach dnia i nocy czułam ból,  który zwijał mi ciało w konwulsjach. Widziałam w snach jego oczy, kiedyś zielone i radosne, teraz nieprzytomne, martwe... Męczyłam się tak wiele miesięcy. Nieraz całymi dniami  nie wychodziłam z pokoju. Modliłam się w ciszy. I w takiej ciszy ON odszedł z mojego życia. Cichutko, jak kurczaczek. Ja w nocy z krzykiem przyszłam na świat, a ON tamtego dnia w ciszy po raz ostatni nas pożegnał. Nikt mnie z pewnością  nie zrozumie, ale cierpiałam całymi dniami, a nocami miałam sny tak spokojne i  głębokie, jak tylko można mieć.

Codziennie chodziłam na grób, podlewałam świerki, milczałam. Dużo czasu upłynęło, zanim zaczęłam z nim rozmawiać. Zostawił mnie, mamę i tatę - samych. Ludzi, którzy go kochali i potrzebowali. Dlaczego? Do dziś zadaję sobie to pytanie. Dlaczego zgasła ta iskra, a nie inna?  Niedługo miną  trzy lata, jak odszedł. Lecz dopiero niedawno dowiedziałam się, że kochał mnie inaczej, niż jak się kocha siostrę. Że chciał byśmy razem założyli rodzinę. I był pewien, że nie odmówię... I miał rację... Lecz teraz ja muszę żyć z tą przeklętą świadomością , że już go nie ma i nie będzie. We  wszystkim, co robię brak mi go. Włóczy się za mną tęsknota za czymś nie przeżytym i bezpowrotnie straconym.  Są  w moim życiu puste miejsca i krawędzie, tylko dla niego. Żałuję, że tak mało dałam mu miłości. Jeśli mnie  słyszysz, KRZYSIU, to wiedz, że kocham CIĘ i z tą miłością kiedyś umrę.

I to chyba koniec tej opowieści. Teraz… jestem sama… Mimo to wierzę, że spotkam go jeszcze raz - w innym świecie, w innym życiu, może w innym wymiarze. Nieważne, zresztą gdzie ...
Komentarz
Średnia ocena: 0
Oceny: 0
starstarstarstarstar

Podobne artykuły