Do albumu „Elegy” Amorphis zatrudnili wokalistę. Wcześniejszy frontman Tomi Koivusaari wprawdzie nie zrezygnował ze swoich zdartych growlingów, ale zaczął pojawiać się znacznie rzadziej, pozostając gitarzystą. Muzykę Amorphis zdominował natomiast czysty śpiew Pasi Koskinena. Jest to główny, ale nie jedyny, objaw tego, że zespół zaczął odchodzić od death metalu w stronę klimatów heavy rockowych.
Drugą taką symboliczną oznaką nowych czasów jest logo. Na swojej trzeciej płycie Amorphis zrezygnował z siarczystej wizualizacji swojej nazwy, zastępując ją prostym napisem. W odróżnieniu od poprzednich, prosta jest też okładka, co odtąd miało się stać stałym zwyczajem. Wszystko to idzie w parze z wyczyszczeniem brzmienia i ogólnym złagodzeniem muzyki.
Nie jest to zmiana radykalna, a raczej pewna naturalna droga. Często słychać, że ta płyta jest następcą „Tales Of The Thousand Lakes”, szczególnie w momentach śpiewanych przez Koivusaariego jak, na przykład, w „Cares”. Znajdziemy tu i mocniejsze riffy w starym stylu i charakterystyczne dla Amorphis brzmienia oraz klawisze. Sporo jest jednak nowego. Elementów folkowo-rockowych, akustycznych, no i ten melodyjny, czysty śpiew. Sam utwór tytułowy zaś jest bardzo rozciągnięty i sentymentalny.
Bardzo melodyjna jest też sama muzyka, co akurat w przypadku Amorphis nie jest niczym nowatorskim. Utwory są harmonijne i dużo w nich krystalicznego piękna. Czuć w nich folklor, czuć ludowość, a teksty się kleją i wpadają w ucho. Ciężko byłoby tu mówić o refrenach, bo liryki są krótkie i zwrotki powtarzają się po kilka razy, co jest regułą każdego utworu. Nie wymienię fajniejszych motywów, bo płyta jest w całości utrzymana na wysokim poziomie muzycznym oraz kompozytorskim i podobać się mogą wszystkie numery. Przedostatni, żwawy, wkręcający i z dużą ilością mocy i długich solówek, „Relief”, jest instrumentalny, a na koniec pojawia się „My Kantele” – utwór, który już był wcześniej, ale tym razem w wersji akustycznej.
„Elegy” to w całości świat strych fińskich podań i opowieści, które przez wieki trwały w kulturze, będąc przekazywane ustnie przez kolejne pokolenia. Zostały spisane w 1840 roku przez Eliasa Lonnrota jako „Kanteletar” i są fundamentem tego albumu, o czym można przeczytać we wkładce.
Może „Elegy” nie jest dla mnie tak porywająca jak „Tales Of The Thousand Lakes”, ale trzeba przyznać, że jest to wysokiej klasy dzieło i można nim nacieszyć uszy. Jest dopracowane pod względem muzycznym i tekstowym, a zespół nie kopiuje własnych rozwiązań, pokazuje, że ma pomysł na siebie i wytycza sobie drogę rozwoju.
Tracklista:
01. Better Unborn
02. Against Widows
03. The Orphan
04. On Rich and Poor
05. My Kantele
06. Cares
07. Song of the Troubled One
08. Weeper on the Shore
09. Elegy
10. Relief
11. My Kantele (acoustic)
Wydawca: Relapse records (1996)
Ocena szkolna: 5
Sumo666 : Polecam Ci Qba z czystym sumieniem ostatni album "Under The Red Cloud". Pos...
amorphous : Ja zaczynałem od "Elegy" dopiero potem słuchałem starszych płyt....
Sumo666 : A do mnie owszem.