Niewiele już zostało tych dawnych zespołów, które jeszcze się nie odrodziły. Jakoś ta muzyka zostaje w krwiobiegu, a stare metale odnajdują w sobie dużych chłopców i pragną przeżywać swoją drugą młodość. Na pewno powrót Destroyers płytą „Dziewięć Kręgów Zła” należy do tych najbardziej niespodziewanych i najbardziej zagadkowych. Te trzy dekady temu zespół nagrał dwie zupełnie różne od siebie płyty, a i skład mocno się odmłodził. Trudno było prognozować jak to wszystko będzie wyglądało, ale nie ulegało wątpliwości, że gwarantem niezapomnianych atrakcji miał być lider i wokalista Marek Łoza. I jest.
Duże perturbacje przeszedł Destroyers po swojej pierwszej płycie „Noc Królowej Żądzy”. Przez chwilę nawet przestali istnieć. Ostatecznie na kolejnym albumie „The Miseries Of Virtue” pozostał tylko Marek Łoza, który przez cały okres istnienia zespołu był nie tylko jego charakterystycznym wokalistą, ale też autorem tekstów i kompozytorem większości materiału. Tym razem jednak postanowił nagrać album po angielsku, co, w moim odczuciu, znacznie zubożyło ten repertuar, ale oczywiście zwiększyło jego szanse na pójście w świat.