Szykował się ciekawy wieczór z muzyką instrumentalną. Po zapoznaniu się z próbkami twórczości obu projektów nastawiałem się na najlepsze. Międzynarodowa formacja z prowokacyjną nazwą zdawał się wykonywać jazzowy post metal. Z kolei polski duet robił wrażenie nieco jajcarskie. W składzie tych drugich wypatrzyłem jednak nazwisko poruszającego się sprawnie po różnych gatunkach muzycznych perkusisty, który moim zdaniem gwarantował, że ewentualny kicz będzie tylko pozorny. Łącznie dawało to zapowiedź koncertu finezyjnego, może i wirtuozerskiego, z ewentualnymi niespodziankami.
Wskutek jednokrotnego kontaktu na żywo w grudniu 2013 r. oraz zasłyszanych później opinii znajomych, wśród młodych, polskich kapel blackmetalowych Thaw uważam obecnie za należącą do czołówki awangardy. W rozmowach na temat wartej zapoznania się muzyki ekstremalnej nazwa grupy przewijała się nieraz. Gdy tacy kandydaci do miana artystów kultowych występują w pobliżu jako headliner, a ceny biletów na bramce wynoszą zaledwie 20 złotych, nawet się nie próbuję opierać pokusie wystawienia się na powiew niszowego chłodu, na kontakt z bezkompromisowymi postawami i na działanie gęstej od dźwięków atmosfery. Idę przyjąć cios, a przynajmniej sprawdzić, czy nadal są rozdawane.