Wskutek jednokrotnego kontaktu na żywo w grudniu 2013 r. oraz zasłyszanych później opinii znajomych, wśród młodych, polskich kapel blackmetalowych Thaw uważam obecnie za należącą do czołówki awangardy. W rozmowach na temat wartej zapoznania się muzyki ekstremalnej nazwa grupy przewijała się nieraz. Gdy tacy kandydaci do miana artystów kultowych występują w pobliżu jako headliner, a ceny biletów na bramce wynoszą zaledwie 20 złotych, nawet się nie próbuję opierać pokusie wystawienia się na powiew niszowego chłodu, na kontakt z bezkompromisowymi postawami i na działanie gęstej od dźwięków atmosfery. Idę przyjąć cios, a przynajmniej sprawdzić, czy nadal są rozdawane.
Dobór supportu - niezależnie od tego, kto go dokonał - można by potraktować jako potwierdzenie, że Thaw nie należy kojarzyć z tylko jednym gatunkiem muzycznym. Mająca w dyskografii dopiero dwie pozycje Tsima pod wieloma względami przypomina raczej Tides From Nebula. Również kwartet, postrockowy, z repertuarem całkowicie instrumentalnym. Mikrofonu nie potrzebował nawet do konferansjerki - tak mocno postawił na samą muzykę. Zaczął od "Infarkt", w połowie setu usłyszeliśmy "Fracture", a ja wciąż czekałem na jakiś przełom. Podczas ostatniego, piątego utworu jeden z dwóch gitarzystów zszedł na chwilę na widownię i wtedy było chyba do tej ważnej chwili najbliżej. W trakcie półgodzinnego występu parę razy myślałem, że czegoś mi brakuje, ale zaraz potem w jakimś stopniu to otrzymywałem. Chciałem mniej hałaśliwy fragment - dostałem go, chociaż niewystarczająco nastrojowy. Uważałem, że instrumentaliści na scenie za mało się ruszają - nadeszła dobra zmiana, ale i tak nie dostrzegłem w tym posunięciu energii. Owszem, publiczność podziękowała zespołowi oklaskami trwającymi dłużej, niż się spodziewałem, słyszałem też pozytywne opinie zgromadzonych. Ja się mimo to do Tsimy nie przekonałem. Może to tylko kwestia ułożenia setu - bo na płytach muzyka kapeli wydawała mi się ciekawsza - ale nie nabrałem ochoty na ponowny kontakt z grupą w najbliższym czasie.
Występ Thaw przed Behemoth prawie dwa i pół roku temu zapamiętałem jako noise'owo-blackmetalową ścianę dźwięku. Gdy się niedawno dowiedziałem, że ostatnią pozycją w dyskografii chłopaków jest album ambientowy, straciłem pewność, co usłyszę. Wprawdzie na plakacie promującym koncert, a także na płachcie wiszącej z tyłu sceny już w trakcie występu Tsimy, znajdowała się grafika nawiązująca do okładki "Earth Ground", a nie "St. Phenome Alley", ale to za mało, żebym uznał to za ostateczne potwierdzenie, jaki materiał będzie wykonywany. Nie mogłem też sprawdzić w internecie, jak wyglądały poprzednie występy w ramach trasy, bo tych po prostu nie było - Thaw przyjechało do Wrocławia jedynie po drodze na niemiecki festiwal Doom Over Leipzig. Do CRK przyszedłem więc trochę w ciemno.
Po ustawieniu nagłośnienia muzycy założyli kaptury swoich czarnych bluz, oprócz perkusisty, który tylko zmienił spodnie. Gdy zaczynali występ, scenę wypełnił dym. Tym razem widziałem twarze gitarzystów, bo byli odwróceni do publiczności nie tyłem, tylko bokiem. Pierwszy kwadrans był spodziewaną ścianą, chociaż z wyrwami. Kolejne prawie tyle samo minut zaczęło się już jednak właśnie nieco ambientowymi dźwiękami gitary, by przejść w ciężkie, powolne riffy - jeden z dwóch lepszych fragmentów występu. Następnie zaprezentowano publiczności lekki przekładaniec, podczas którego basista pełnił przez chwilę funkcję drugiego wokalisty, ale jego głosu w ogóle nie było słychać. Osobiście odebrałem to jako część większego problemu, bowiem już na supporcie było moim zdaniem za głośno. Wreszcie nastąpił świetny finisz, w którym gitarzysta ciągnął po strunach smyczkiem. Dźwiękowo outro było bardzo intensywne, zwłaszcza dla perkusisty, który w chmurze dymu, oświetlany mrugającymi na różne kolory lampami masakrował pałeczkami swój zestaw. Na sam koniec obaj gitarzyści, basista i wokalista stanęli w jednym rzędzie, tyłem do publiczności. W takiej pozycji zastała ich ostatnia nuta. Łącznie grali dla nas tylko 35 minut, podczas których nie zrobili ani jednej przerwy na oklaski. W stosunku do wspomnianego wcześniejszego występu, przez urozmaicenie setu i minimalnie mniejszy rygor w chowaniu twarzy - chociaż to mogło wynikać z kształtu i wielkości sceny - Thaw utraciło częściowo to, co było według mnie jego największą siłą, czyli ekstremalność. Nie wiem, dokąd zaprowadzi grupę ta droga. Zespół przyjęty został dobrze, chociaż miałem wrażenie, że w trakcie występu więcej osób opuściło tłum pod sceną, niż się do niej zbliżyło - ale to akurat może tylko wina nagłośnienia.
Obejrzałem koncert dwóch interesujących grup, z których pierwsza dopiero się rozwija, zaś druga wypracowała już wyrazisty styl, ale chyba na nim nie poprzestanie. Niestety pewne mankamenty, przede wszystkim nagłośnienie, nieco popsuły mi odbiór. Mam nadzieję, że w Lipsku Thaw wypadło lepiej.