Co za szczęście, pomyślałem sobie, gdy podczas surfowania po necie dowiedziałem się, że na koncert do Polski przyjeżdża Amorphis, a było ono tym większe, że owy występ miał się odbyć w moim rodzinnym mieście. Jakiż ja byłem zachwycony, że nie będę zmuszony chcąc obejrzeć Finów na żywo, jeździć po kraju najwspanialszą koleją świata - PKP. Co do kariery tego zacnego zespołu, jest ona od jakiegoś czasu na widocznej fali wznoszącej, albowiem cztery ich ostatnie albumy, począwszy od wydanego w 2009 "Skyforger" na ostatnim wydawnictwie "Under The Red Cloud" kończąc są naprawdę znakomite.
Forma płytowa Amorphis miała wzloty i upadki. Po fantastycznych 3 pierwszych krążkach (w szczególności "Elegy") nastąpił spadek formy, który apogeum osiągnął przy albumie "Far From The Sun". Potem było zdecydowanie lepiej. Jak już wspomniałem Tomi Joutsen i spółka wysoką formę zachowują po dziś dzień, czego dowodem jest opisywany koncert, ale o tym za chwilę.
Stawkę zespołów na tej trasie uzupełniły progresywno/rockowo metalowy Poem z Grecji oraz grający prog/math metal holenderski Textures, który wraz ze swoim ostatnim krążkiem "Phenotype" z 2016 roku zbiera jak najlepsze recenzje. Całe to międzynarodowe towarzystwo zjawiło się 6 kwietnia we wrocławskim Alibi, aby, co tu dużo mówić, dać naprawdę świetny koncert.
Zaczął zgodnie z rozpiską Poem, który stosunkowo niedawno wydał swój drugi pełny album po 7 latach przerwy pt. "Skein Syndrome". Grecy zaprezentował numery właśnie z tego krążka, chcąc niejako zapomnieć o swoim poprzednim wydawnictwie z 2009 roku "The Great Secrets Show", a szkoda, ponieważ oba albumy stoją na wysokim poziomie. Tak czy siak Poem w pełni wykorzystał dany im czas na scenie. Ci sympatyczni Grecy zaprezentowali naprawdę ciekawy prog rock/metal. Całkiem dobry technicznie i kompozycyjnie. Gdybym pisał tę relację zaraz po koncercie to przyczepiłbym się do wokalu, jednakże patrząc na ich wystep z perspektywy czasu tego nie zrobię. Kilka odsłuchań ich płyty przekonało mnie do ich gardłowego. Pięć numerów jakie zagrali na deskach klubu Alibi wystarczyło, aby ci, którzy nie znali twórczości synów Hellady sięgnęli po ich nagrania, a co najmniej je posłuchali choćby na youtube. Warto.
"Phenotype" - tak nazywa się najnowsze wydawnictwo holenderskiego Textures, które to zostało dość solidnie zapromowane podczas ich wrocławskiego koncertu. Rodzaj metalu jaki wykonują Holendrzy oscyluje wokół prog/math i death metalu. Widać i słychać było wyraźnie, że panowie odrobili lekcje, a co za tym idzie nie są na bakier z techniką gry na poszczególnych instrumentach. Ważne, aby grając taką muzę nie zjadać własnego ogona, to raz, a dwa, żeby nie było przerostu formy nad treścią. W przypadku muzyki Textures nie może być mowy o żadnym z wymienionych przewinień. Wracając do koncertu, zespół zagrał 9 numerów, z tego 4 z w/w "Phenotype". De facto Holendrzy zaprezentowali numery z prawie wszystkich swoich płyt. Zabrakło tylko reprezentanta jedynki "Polars" (2004). Za to mieliśmy okazję posłuchać kwałków z "Drawing Circles" (2006), "Silhouttes" (2008) czy "Dualism" (2011). Występ Textures przypadł publiczności do gustu, bo po prostu był bardzo dobry. Czas jednak leciał nieubłaganie, napięcie narastało, zbliżał się czas kiedy to na scenę miał wkroczyć fiński Amorphis.
Finowie, jak wiemy, to naprawdę specyficzna nacja. Generalnie z mojego doświadczenia wyjątek potwiedzający regułę nie miał tu zastosowania. Kilka tygodni wcześniej rozmawiając z krajanami Amorphis - Omnium Gatherum zobaczyłem ludzi uśmiechniętych, otwartych i zadowolonych. W tym jednak przypadku takiego wrażenia nie odniosłem. Być może we własnym gronie zachowują się inaczej, może odnośnie niepolskich fanów także, jednak tutaj czułem chłód relacji muzyk - fan. Weszli na scenę dość poważni - wszak to gwiazda wieczoru pomyślałem i... zagrali naprawdę zajebisty koncert. Ważne jest to, że ludzie dopisali i że zabawa była przednia. Jak pisałem na początku "Under The Red Cloud" to naprawdę znakomity album i skoro jest on promowany, to od takich profesjonalisów jak Amoprhis nie spodziawałbym się złego występu. Amorphis trochę poskakał po całej swojej dyskografii, a jest ona dość imponująca, albowiem Finowie wydali już 12 pełnych albumów, o singlach i epkach nie wspominając. Nikt ze zgromadzonych nie był zaskoczony, a tym bardziej zniesmaczony, że setlista przygotowana na tę trasę była zdominowana przez kawałki z "Under...", ponieważ album to zaiste znakomity. Poleciał zatem numer tytułowy, "The Four Wise Ones", "Bad Blood", "Sacriface", "Dark Path" i jako jeden z trzech bisów "Death Of A King". Nie mogło oczywisćie zabraknąć amorphisowego hymnu - "My Kantele", który jest jednym z moich ulubionych numerów tej kapeli. Ze staroci mogliśmy usłyszeć jeszcze "On Rich And Poor" z "Elegy" (1999) i "Drowned Maid" z "Tales From..." (1994). Resztę setlisty wypełniły kompozycje z płyt wydanych po 2003 roku, a mianowicie "House Of Sleep" i "The Smoke" z "Eclipse" (2006), "Silent Waters" (2007), "Sliver Blade", "Sky Is Mine" z "Skyforger" (2009) oraz "The Wanderer" i "Hopeless Days" z poprzedniej płyty zespołu "Circle". Cały koncert zagrany jak najbardziej profesjonalnie. Ludzie bawili się znakomicie, pozytywnych emocji było co niemiara. Zajebiście.
Już od jakiegoś czasu (nie wiem czyja to do końca zasługa) nie mogę narzekać na jakość dzwięku podczas koncertów w Alibi. To napawa optymizmem przed kolejnymi gigami mającymi odbyć się w tym klubie.
Po koncercie muzycy szybko udali się na backstage. Teraz nawiążę do wcześniejszej myśli odnośnie Finów. Ci, którym zależało na autografach na biletach, tudzież na wkładkach do płyt musieli jak zwykle poczekać - standard. Miałem nieodparte wrażenie, że klub dość szybko opustoszał, a to oczywiście zwiększało szansę na dojrzenie i "upolowanie" muzyków Amorphis. Udało sie zebrać podpisy w komplecie jednak zachowywali się oni jakoś bez entuzjazmu. Owszem pozowali z ludźmi do zdjęć, ale tak jakoś... Tomi Joutsen to już przypadek szczególny. Spryciula z niego, udało mu się prawie niezauważenie przemknąć przez scenę bocznym wyjściem i udać się do autokaru. Ten na nasze szczęście był otwarty i po kilku próbach nawoływań raczył zaszczycić nas (tych wytrwałych) swoją obcenością. Minę miał jakby miał iść na ścięcie, jednak płyty podpisał (miałem wrażenie, że z wielką łaską). Dał się sfotografować z ludźmi i szybko zniknął w czeluciach autokaru, natomiast wszyscy rozeszli się. Każdy w swoją stronę.
Reasumując - bardzo udany wieczór. Supporty stanęły na wysokości zadania - Poem dał radę, Textures również, a Amorphis mnie zniszczył.
Ocena szkolna: 5
Organizator: Progresja Music Zone.