Na pewnym poziomie o odbiorze muzyki decydują niuanse. Slogan to wyświechtany, ale jakże aktualny. W ostatnim czasie przewinęło się przez mój odtwarzacz wiele płyt z muzyką z gatunku sludge. Jedne zagościły na dłużej, inne wylatywały z playlisty po dwóch, trzech odsłuchach. Co najśmieszniejsze płyty te były obiektywnie dobre, ale po kilku przesłuchaniach nie miałem ochoty do nich wracać. Natomiast siła "I am Providence" tkwi właśnie w tym, że mimo kilkudziesięciu przesłuchań wciąż mam ochotę do niej wracać.