Wstał trochę później niż zwykle, około dziesiątej. Siedział na łóżku
przez kilka minut patrząc tępo w sufit. Ubrał się, jego stroje były
raczej pozbawione finezji, niezmienne : biała koszula, czarny,
wygnieciony garnitur. Wyszedł z domu punktualnie o jedenastej dzierżąc
w prawej ręce furerał z nieco podniszczoną gitarą akustyczną. W końcu
dotarł do miejsca na rogu ulicy Marjackiej gdzie grywał wyłącznie, jak
mu się wydawało, utwory o miłości. Nieopodal pojawiało się w tym czasie
jeszcze kilku grajków, którym robił niewątpliwie konkurencję. Nie był
wybitnym muzykiem, ale wkładał w swoją grę dużo serca.