Wstał trochę później niż zwykle, około dziesiątej. Siedział na łóżku
przez kilka minut patrząc tępo w sufit. Ubrał się, jego stroje były
raczej pozbawione finezji, niezmienne : biała koszula, czarny,
wygnieciony garnitur. Wyszedł z domu punktualnie o jedenastej dzierżąc
w prawej ręce furerał z nieco podniszczoną gitarą akustyczną. W końcu
dotarł do miejsca na rogu ulicy Marjackiej gdzie grywał wyłącznie, jak
mu się wydawało, utwory o miłości. Nieopodal pojawiało się w tym czasie
jeszcze kilku grajków, którym robił niewątpliwie konkurencję. Nie był
wybitnym muzykiem, ale wkładał w swoją grę dużo serca.
O tej porze dnia miasto roiło się od licznych przechodniów: błąkających się bez celu, pracowników próbujących wymyślić pospiesznie wiarygodne usprawiedliwienie swojego spóźnienia i ponurych sklepikarzy. Jednak jego muzyka miała trafić wyłącznie dla Niej, szczupłej brunetki o uroczym uśmiechu z dawnych lat szkolnych. Przesiadywała w kawiarni prowadzonej przez siostrę i znała ulicznego muzyka tylko z repertuaru który wygrywał codziennie od 3 miesięcy. Nie można powiedzieć, aby to robiło na niej jakiekolwiek wrażenie, bowiem nie interesowała się muzyką, powiedziała mu to kilka lat temu:"-słucham wyłącznie radia"
ale on ją namalował na płótnie swojej wyobraźni. Może lektury, wypełniające cały jego wolny czas, stanowiące jedyną płaszczyznę na której czuł się dobrze, albo nadmiernie wybujała wyobraźnia kazała mu walczyć o jej względy za wszelką cenę, nawet grajka na brudnej ulicy. Miał w sobie duszę romantyka, malarza ulicznika malującego pstre obrazy. Był kimś kogo łatwo było "wystrychnąć na dudka" (jak mawiali lokalni geszefciarze) : naiwny, oczytany, podpierający się ideami które kolejno łamały się jak zapałki pod ciężarem życia.