Jeszcze dla P. mogłabym się zmienić ale czy on naprawdę tego chce? Nie chce ze mną rozmawiać na poważne tematy, jak zaczynam coś mówić ten od razu zamyka się w sobie i staje się tak bardzo zdystansowany i obcy. Rozmawiamy praktycznie tylko przez telefon. Zmęczona już tym jestem. Nie mam siły. Nie chce musieć odejść ale on już o tym mówi. I co? Wrócę do Łodzi a moja matka będzie miała tylko powód do śmiechu, nieprzyjemnych żartów i upokarzania mnie. Poza tym tu mam pracę tam znów musiałabym jej szukać. Boże tak bardzo się boję. Łzy mi lecą ciurkiem. Nie jestem w stanie ich powstrzymać.
A było tak fajnie. On mówi że top moja wina bo zaczęłam mieć pretensje o jego drugą pracę. A wcale że nie. Jest mi tylko zajebiście przykro bo od dwóch tygodni nie mamy dla siebie czasu, a gdy on obiecał mi jeden wspólny wieczór olał to i usiadł do pracy. Qwa. Nie daje sobie rady. Mam ochotę znów zrobić sobie krzywdę. On mówi poczekajmy ten tydzień. Za tydzień kończy mi się umowa w pracy, żeby wrócić do Łodzi muszę zadzwonić do kumpla i poprosić żeby po mnie i moje rzeczy przyjechał a on też nie zawsze ma czas. Boję się że zostanę na lodzie. Już to czuje w kościach. Nic nie pomoże. Będzie pierwszym facetem który mnie zostawi.
A wszystko przez to, że ja byłam/jestem w stanie zmienić dla niego całe moje życie a on dla mnie nie chce nic zmieniać. A przecież sam kiedyś był tu obcy powinien zrozumieć jak się czuję ale nie...
moja matka mówiąc że jestem bezwartościowa miała rację. Teraz to widzę. Poza tym ja chyba już nie potrafię być szczęśliwa. Nie daje sobie rady. Nie chce żyć tak naprawdę ale nie wiem co mam zrobić ze zwierzakami. Jeśli on mnie zostawi... przestanę istnieć. Bo po raz ostatni uwierzyłam że coś dobrego może mnie spotkać w życiu. Po raz ostatni chciałam spełnić swoje i czyjeś sny. Chuj. idę spać i tak nic na to nie poradzę...