Jeśli spytalibyśmy przeciętnego Polaka kim był nieświętej pamięci Józef
Stalin, to przypuszczam że przynajmniej część z zapytanych skojarzyłaby
tę postać z drugą wojną światową, Związkiem Radzieckim, dyktaturą,
zsyłkami i masowymi mordami przeciwników politycznych.
Zapewne wśród odpowiedzi przewinęłoby się pojęcia takie jak: "zbrodniarz wojenny", "dobry kumpel Hitlera" bądź "pieprzony psychopata". Słodki wąsatek nie zebrałby pozytywnych not, jakie czasami stają się udziałem uczestników "tańca z gwiazdami". Prawdopodobne jest również to, że wynikiem takiej ankiety, przeprowadzonej w którymś z innych krajów europejskich, byłby równie złowieszczy portret radzieckiego przywódcy. W kolektywnej świadomości Europejczyków Stalin istnieje jako monstrum, działania którego stawiały włosy na głowie nawet u najtwardszych macho. Mówiąc wprost, chuj był z niego niemożebny. Co ciekawe, w wesołym państwie, jakim są Stany Zjednoczone, myśli się inaczej.Pewna fundacja, zrzeszająca niesamowicie wprost mądrych ludzi, na czele której stoi niejaki William McIntosh, wpadł na genialny pomysł by Stalinowi wystawić pomnik. Józiowi należy się ponoć taki hołd, bo przecież bez jego pomocy nie odbyło by się lądowanie w Normandii i zwycięstwo nad Hitlerem. A to, że szanowny dyktator był ludobójcą już niespecjalnie Amerykanów obchodzi. Muszę przyznać, że jestem pełna podziwu dla pomysłowości naszych wspaniałych braci zza wielkiej wody. I jednocześnie zastanawiam się, jakby się poczuli, gdyby w Polsce bądź jakimkolwiek innym kraju ktoś chciał postawić pomnik bohaterskim porywaczom, którzy tak genialnie przeprowadzili atak na World Trade Center? W uznaniu dla ich niezłomności w obliczu śmierci.