...Dzien moich urodzin-dwa lata po incydencie ze zlokami czarnego kruka...
...Nie chcialam jej zapraszac...wydawalo sie,ze jest moja przyjaciolka-jednak pozory myla...nie wiem dlaczego to zrobilam-z pewnoscia tylko dlatego,poniewaz odczuwalam pewna doze ekscytacji-urodziny,planowanie...
...Nasza rozmowa glownie przebiegala w milczeniu-czasem wymienilysmy miedzy soba pojedyncze zdania...zawsze wolalam cisze-nauczylam sie zyc sama-bez zbednych ludzi...
...Wymiana zdan nie nalezala do zbytnio aktywnych,wiec zaproponowalam jej spacer do lasu...zgodzila sie...
Szlysmy ponad godzine nie odzywajac sie do siebie...Pamietam,ze dostrzeglam male czarne cialko w gestwinie zarosli...kot-caly czarny,lecz bez zyciowej reakcji...
Chcialam zapewnic mu pochowek...polecilam jej,aby przeniosla cialo z dala od mokrej ziemi-tak tez zrobila-zlapala kota za ogon...ja w tym czasie wykopywalam rekoma dol na zlozenie zwlok...
Nie polozyla ciala zbyt estetycznie...powiedzialam,aby zrobila to raz jeszcze...odmowila...podeszlam do zmarlego kota,wzielam jego cialo w rece ubrudzone ziemia...chcialam,zeby go potrzymala...po dluzszym zastanowieniu zgodzila sie...stala dalej ode mnie,wiec chcialam podac jej cialo bardziej energicznym ruchem...nie dotknela go...zwloki upadly jej na stopy...uciekla...
...Wygadywala na moj temat niestworzone rzeczy...
Zostalam,by dokonczyc pochówek...zlozylam cialo kota do dolu,zasypalam je ziemia,postawilam krzyz,ktory zrobilam z grubych patykow,odmowilam modlitwe...stojac tam,przez glowe przelatywalo mi mnostwo mysli...
...pamiętam,gdy odchodzilam,spojrzalam jeszcze raz na miejsce spoczynku kota i powiedzialam do siebie:"Wszystkiego najlepszego z okazji urodzin dla Pani-Panie Jackal",po czym zniknelam,aby nastepnej zimy powrocic i pomodlic sie za dusze czarnego malenstwa...