Zmierzch Bogów
Wracać wciąż do domu Le Guin
Opowiadania :

No i zostałem sam

No i zostałem sam. Nie, nie rzuciła mnie dziewczyna – nic z tych rzeczy. Po prostu w zeszły piątek obudziłem się a wokół mnie nie było nikogo. Z jakiejś nieznanej mi przyczyny znikli gdzieś wszyscy ludzie, a ja jestem prawdopodobnie ostatnim człowiekiem w Warszawie.
Widzicie, już od tygodnia przemierzam moje miasto wzdłuż i wszerz, zaglądam do domów, do sklepów, ale wszędzie napotykam tylko pustkę. Tak jakby wszyscy spakowali się, podczas gdy ja spałem i bez pożegnania gdzieś wyjechali, nie zostawiając za sobą żadnego śladu. Zastanawia mnie jak to możliwe, że dosłownie wyparowali wszyscy mieszkańcy, przecież to zupełnie nieprawdopodobne.
Nie, nie jestem wariatem, a przynajmniej nie byłem nim jeszcze tydzień temu. Widzicie – jestem jednym z tych normalnych ludzi, którzy co rano drepczą do pracy, mają kilku przyjaciół, dziewczynę i coś, co nazywa się pozbawionym większych trosk, spokojnym życiem. Zwykła egzystencja - dni podobne jeden do drugiego, czasami uśmiech, czasami kłótnia, stan zakochania, szelest kartek książki, reklama w telewizji i praca w biurze. Żadnych zadatków na wariata – taka średnia krajowa. No cóż – do biura od tygodnia nie muszę już chodzić, w ogóle nic nie muszę, oprócz zdobywania pożywienia i dbania o siebie. To nie jest takie trudne, widzicie, nie wiem jak to się dzieje, ale ciągle jest prąd, z kranów leci woda, tak jakby ktoś wszystko to ciągle utrzymywał w niezmienionym porządku. Wystarczy wstąpić do jakiegoś sklepu i wziąć to, na co akurat ma się ochotę. Tyle ze kosztowanie nawet najwymyślniejszych potraw kiedyś w końcu się nudzi. No i brakuje mi świeżego chleba. Kiedy doszło do mnie że nikt go już raczej nie będzie wypiekać zamroziłem sobie kilka w miarę świeżych bochenków. Może kiedyś, kiedy będę dostatecznie zdesperowany spróbuję takie pachnące cudo sam upiec. Mam nadzieje ze taki dzień nigdy nie nadejdzie – bo nie wierzę że oni wszyscy znikli na zawsze.

* * *
Czytałem kiedyś taką książkę, o facecie, który wylądował na bezludnej wyspie, o Robinsonie. Jak byłem mały, to często zastanawiałem się jak by to było – zostawić za sobą wszystko co znam i ukryć się w miejscu gdzie nikt mnie nie znajdzie. Teraz ta dziecięca fantazja stała się faktem. Najgorsze jest to, że wcale nie musze się już chować, bo nie ma nikogo, kto by mnie szukał i chciał odnaleźć.
Zaczyna do mnie docierać, co to znaczy żyć w ciągłym odosobnieniu i dlaczego ludzie przez nie wariują. To ta ciągła cisza, która dzwoni ci w uszach brakiem dźwięku. Cisza szczególnie silnie atakuje, kiedy człowiek znajduje się w czterech ścianach. Dlatego właśnie nie sypiam już w swoim mieszkaniu, przeniosłem się do namiotu pod blokiem – tam przynajmniej słychać szum wiatru i uderzenia kropli deszczu o brezent. Te odgłosy w jakimś stopniu rekompensują mi brak ludzkiego głosu.
* * *
Dziś cały dzień włóczyłem się po mieście, byłem w Łazienkach, zajrzałem do kilku szykownych restauracji, wstąpiłem po drodze do Muzeum Wojska Polskiego i obejrzałem sobie z bliska wszystkie eksponaty. Fajnie było trzymać w ręku szablę, której używał marszałek Piłsudski, ale tę radość niweczyła świadomość tego, że teraz już prawie wszystko, co kiedyś wydawało się nieosiągalne jest dostępne. Jeśli zechcę – mogę uruchomić jeden ze stojących przed muzeum czołgów i urządzić sobie przejażdżkę po centrum Warszawy. Taka maszyna bez trudu przebiłaby się przez zalewającą ulicę masę porzuconych aut. Pewnie czułbym się jak jednoosobowa załoga Rudego, ale widzicie – wizja takiej przejażdżki jakoś mnie nie kręci.
Przed powrotem do domu wstąpiłem do sklepu płytowego, muzyka to taki mój konik. Odpaliłem płytę Stonesów na odtwarzaczu sklepowym i nie uwierzycie – rozpłakałem się słysząc w głośnikach głosy tych starych dziadów. A przecież nie cierpię ich muzyki i zawsze przełączałem radio, gdy tylko zaczynały się te żałosne geriatryczne pienia. No cóż – tak było kiedyś, ale to był pierwszy ludzki głos, który słyszałem od miesiąca. Nieważne, że głos ten płynął z maszyny, ważne, że rozbił otaczającą mnie ciszę. Muszę częściej słuchać muzyki, z nią jest znacznie lepiej.
* * *
Jaki dziwny sen – słyszę że ktoś woła mnie po imieniu, ale nie wiem skąd dochodzi wołanie. Zupełnie jakbym znajdował się pod wodą, a dochodzący do mnie dźwięk otaczał mnie falami, ogarniał i zatapiał w sobie. Nie wiem dlaczego, ale mam wrażenie ze istota która mnie do siebie przyzywa to drugi człowiek, który czegoś się panicznie boi. I wierzy w to, że ja, właśnie ja mogę mu pomóc.
Ten sen powtórzył się już kilkakrotnie. Nigdy nie byłem przesądny i nie wierzyłem w jakiekolwiek znaczenie majaków sennych, ale teraz – w tak niesamowitej i przerażającej sytuacji nie pozostaje mi nic innego jak poddać się nocnej wizji i odszukać tego kogoś, kto mnie przywołuje. Zdaję sobie sprawę, że to, co robię jest nierozsądne, bo ta osoba może wcale nie istnieje, a nawet jeśli gdzieś żyje – to mogą minąć lata lub dziesięciolecia zanim ją odnajdę, ale widzicie – odkąd usłyszałem ten głos, znowu mam w życiu cel. Nieważne czy jest on mądry czy głupi, ważne jest to że nie żyję już sam dla siebie. I właśnie dlatego jutro wsiadam na rower z plecakiem wypełnionym prowiantem i ruszam przed siebie. Po prostu będę szukał.
c.d.n. (być może)
Komentarze
amaimon : ...nie no "zgredzisko: CHYBA NIGDY NIE PRZESTANIESZ MNIE ZASKAKIWAC N...
manthus : dawno mnie nic tak nie zaciekawiło.... dobre pomysły pisane z takim luzem...
amorphous : Kolejne dobre opowiadanie tego autora - kto się jeszcze nie zapoznał z twó...
Średnia ocena: 0
Oceny: 0
starstarstarstarstar

Podobne artykuły