Od dawna już nie bardzo mogę wybierać sobie koncerty, na które chce pójść, a jest odwrotnie. Jak mogę iść to patrzę co akurat jest. A, że dzieje się dużo, to zazwyczaj można trafić na coś ciekawego. Na przykład w sobotę miałem do wyboru Bloodthirst w Voodoo i Hammerfall w Progresji. Ponieważ w Voodoo byłem raptem we wtorek przy okazji trasy Christ Agony, tym razem postawiłem na większą imprezę. W dodatku Bloodthirst już widziałem na żywo, a na mistrzów power metalu miałem pójść po raz pierwszy.
Tak więc parę minut przed 19:00 stawiłem się pod Progresją. Na pierwszy rzut oka kolejka wydawała się długa, ale wejście było bardzo sprawne i nie trzeba było długo stać na mrozie. Początek koncertu zastał mnie jednak jeszcze na zewnątrz. Dlatego, kiedy wszedłem, na scenie pogrywał już Lancer. Przyznam, że zaskoczyła mnie liczba osób będących już wtedy na sali, a także przyjęcie, jakie publiczność zgotowała temu zespołowi. Ludzie bawili się od początku i żywiołowo reagowali na zachęty wokalisty. Miał manierę wokalną Dickinsona i nawet podobnie się zachowywał, przykucając i wyskakując w odpowiednich momentach. Efekt jednak osiągał, bo wiele rąk szło w górę, przy wtórze okrzyków widowni. Lancer promował swoją nową płytę „Mastery”, nie tylko muzyką, ale także rekwizytem w postaci kukły z okładki. Ogólnie koncert udany i dobrze przyjęty.
Dopiero po pierwszym występie udałem się na stoiska, gdzie każdy zespół wystawił potężny zbiór muzyki, odzieży i innych gadżetów. Ja zaopatrzyłem się w jeszcze świeży „Built To Last” w niezbyt przystępnej cenie 60zł i poszedłem zwiedzać stoiska z napojami.
Przyznam szczerze, że z nazwą Gloryhammer, podobnie jak z Lancer, spotkałem się po raz pierwszy. Zespół pochodzi ze Szkocji, istnieją od 2010 roku, mają dwie płyty, galaktyczny image w stylu Bal-Sagoth i okazuje się, że dużo fanów. Ich występ był przyjęty bardzo żywiołowo, a wiele pieśni zostało chóralnie odśpiewanych przez pełną, już wtedy, salę. Wokalista nawiązywał dobry kontakt z publicznością podczas pogadanek miedzy utworami i wypromował nawet na gwiazdę Wojtka z pierwszego rzędu, który dostał owacje od całej sali. Z niebywałą łatwością wymachiwał też wielkim młotem, mającym nawiązywać do nazwy zespołu. Cóż, kartonowy rekwizyt zrobił na mnie raczej tandetne wrażenie, no, ale to jest w końcu power metal. Nikt nie mówił, że ma być poważnie. Gloryhammer na dobre rozgrzał publiczność. Był już kocioł, skakanie, były śpiewy i okrzyki. Myślę, że wszyscy mogli być zadowoleni.
Owacyjnie powitany Hammerfall rozpoczął od „Hector’s Hymn”, czyli numeru otwierającego ich poprzednią płytę „(r)Evolution”. Poprawili „Riders Of The Storm” z „Crimson Thunder” i dopiero jako trzeci poleciał „Bring It”, czyli otwieracz najnowszego albumu „Built To Last”. W sumie z nowej płyty były cztery numery, bo jeszcze: „Hammer High”, „Dethrone And Defy” oraz tytułowy „Built To Last”. Poza tym był przegląd największych hitów zespołu, takich jak: „Renegade”, „Crimson Thunder”, „Last Man Standing” czy „Let The Hammer Fall”. Znalazło się też miejsce dla dwóch kawałków z „No Sacrifice, No Victory”. W pewnym momencie zrobiło się sentymentalnie, bo poleciało „Glory To The Brave”, które zostało chóralnie odśpiewane przez publiczność. Był to jedyny spokojny utwór tego wieczoru. Bardzo udanego wieczoru, który zakończył przebój „Hearts On Fire”.
Widać było, że muzycy wszystkich zespołów byli zadowoleni z przyjęcia jakie zgotowała im polska publiczność. Specjalnie pisze polska, a nie warszawska, bo z rozmów jakie słyszałem, łatwo można było zauważyć, że ludzie zjechali się z różnych rejonów naszego kraju. Joachim powiedział ze sceny, że jest zaskoczony i, że jest to najlepsza publiczność jaką mieli na tej, kończącej się już, trasie. Nie wiem czy mówi tak w każdym mieście, ale być może wcale nie. Słowiański temperament i gościnność ukazały się bowiem w pełnej krasie i wszyscy mogli liczyć na gorące przyjęcie i pełne wsparcie. Po wspólnym zdjęciu wszyscy zaczęli się rozchodzić, a mi udało się zdobyć setlistę, co bardzo ułatwiło mi napisanie tego tekstu. Przezornie nie oddałem kurtki, więc ominąłem ogromny tłok do szatni i pewnie byłem już w domu, jak ostatni się do niej dopchali. Zmęczony i zadowolony puściłem sobie swój nowy Hammerfall i zasnąłem przy pierwszym kawałku. Dobranoc.